Premierowi Morawieckiemu udało się na unijnym szczycie zbudować koalicję, która zablokowała przyspieszenie dekarbonizacji europejskiej – w tym i polskiej – energetyki. Opcja „zero węgla” miała zacząć obowiązywać już za trzydzieści lat. Dla polskiej gospodarki byłby to pocałunek śmierci. Radość z wygranej potyczki nie powinna przesłaniać faktu, że batalia idzie o coś zupełnie innego. Czy Polska w ogóle dopuszcza myśl, iż za kilka dekad energetyka oparta choćby w części na węglu przestanie istnieć – przynajmniej w Unii?
Polskiemu rządowi wypada pogratulować sukcesu i skuteczności. Za gratulacjami powinno jednak iść pytanie: czy istnieje w ogóle mapa drogowa zmian w naszej energetyce? Otóż, Szanowni Państwo – nie, nie istnieje. Czemuż wymagać podania daty, kiedy planujemy wycofać się z węgla, skoro od lat toczą się dyskusje na temat tego, czy budować elektrownię jądrową.
Wmawianie Polakom, że każda technologia oparta na węglu jest szkodliwa, idzie dobrze. Polskie władze wykazują tu rozbrajającą bezradność. Było to znakomicie widać przed szczytem klimatycznym w Katowicach w grudniu ubiegłego roku. Poprzedzające to wydarzenie kilka miesięcy było okresem sprytnej i zmasowanej kampanii informacyjnej przeciwników węgla. Codziennie w którymś z ważnych dzienników, tygodników lub portali pojawiały się publikacje przekonujące Polaków, że węgiel to śmierć. Nie trzeba tłumaczyć, że mało kto wie, co to węgiel kamienny, a co brunatny, czym jest miks energetyczny itp. Rząd, z Ministerstwem Energii na czele, nie miał pomysłu na równie skuteczną walkę z dezinformacją.
Jak widać, za słowami idą ostre działania, a decydenci nadal nie mają własnego pomysłu. Co gorsza, nawet tak kluczowa dla przyszłości kraju kwestia, jak energetyka, stała się elementem politycznej, manichejskiej walki dwóch obozów. Rządząca prawica przekonuje, że węgiel nie musi być zły, a opozycja, że owszem, nie może być żadnych ustępstw. Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, iż po odejściu wiceministra energii odpowiedzialnego za górnictwo, Grzegorza Tobiszowskiego (został eurodeputowanym), ostro uwidoczniły się konflikty ze związkami zawodowymi. Między innymi na tle zmian w zarządzie Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Źle to wróży potrzebnym zmianom w strategii energetycznej.
Tak, jak nie istnieje w zasadzie żaden ponadpartyjny dialog w fundamentalnych sprawach, tak nie ma go również w zakresie polityki energetycznej. Polityki, dodajmy, która z istoty swojej musi być planowana nie na lata, a na dziesięciolecia. To zaś uniemożliwia wypracowanie jakiegokolwiek poważnego scenariusza dostosowania się Polski do światowych trendów.
Nie można oprzeć się wrażeniu, że na sprzeciwie Polski najwięcej zyskały Niemcy, które nieoficjalnie chcą jak najpóźniej odejść od węgla, ale oficjalnie sprzyjają przyspieszeniu agendy zmian. I tak Polska wraz z trzema innymi państwami naszego regionu wykonała rejtanowski gest, a ręce zacierają nasi sąsiedzi zza Odry. Polskim politykom polecam wnikliwą analizę tego przypadku: tak się gra na europejskich salonach.
Jesteśmy w stanie przedłużyć proces odchodzenia od węgla, ale nie jesteśmy w stanie przekonać Europy, że jako element miksu energetycznego wysokiej jakości węgiel powinien pozostać. Czy warto więc odpalać szampana, czy raczej cieszyć się, że zyskaliśmy czas na restrukturyzację naszej energetyki?