W przedwakacyjnej gorączce legislacyjnej posłowie zajęli się projektem ustawy o frankowiczach. Zapowiadano ją od dłuższego czasu, a dopiero teraz Sejm pochylił się nad prezydenckim projektem. Już widać, że nie będzie łatwo i niemal każdy zapis będzie budził kontrowersje i protesty. Abstrahując od tego, czy kwestia faktycznie wymaga drobiazgowej regulacji i czy taka regulacja nie zaszkodzi sektorowi bankowemu i, finalnie, wszystkim jego klientom. Także tym, którzy nie mają do spłacenia kredytów w szwajcarskiej walucie.
Sytuacja związana z kredytami w CHF bywała wiele razy porównywana do kredytowej bańki w Stanach Zjednoczonych, która zakończyła się ogromnymi gospodarczymi turbulencjami. Porównanie takie jest bezpodstawne. Po pierwsze, tu mamy do czynienia z kłopotami wywołanymi nagłym wzrostem kursu franka, tam zaś kredytów udzielano w walucie amerykańskiej. Po drugie, za oceanem szeroko udzielano kredytów osobom, których sytuacja nie dawała gwarancji ich spłaty – u nas do kwestii wiarygodności kredytowej podchodzono bez porównania rzetelniej. Po trzecie wreszcie, nie mieliśmy (na szczęście) do czynienia z falą niewypłacalności i komorniczych egzekucji.
Nie jest winą polskich banków, że kurs franka szwajcarskiego przestał oscylować w okolicach 2 złotych. Kredyt – także w rodzimej walucie – zawsze jest obarczony ryzykiem. Kurs dolara czy franka może się mocno zmienić, ale zmienić mogą się i stopy procentowe w Polsce, i siła nabywcza złotego. Tak, jak, dajmy na to, sto tysięcy franków za pięć lat może mieć zupełnie inną wartość, tak i sto tysięcy złotych może przedstawiać inną siłę nabywczą.
Posłowie zdecydowali się – i bardzo dobrze – usunąć z prezydenckiego projektu niezmiernie ryzykowny dla naszego systemu finansowego zapis o powołaniu tzw. funduszu konwersji. Mówiąc najkrócej, banki miałyby się zrzucać na fundusz, z którego finansowano by przewalutowanie kredytów.
Wiele, jeśli nie większość banków daje możliwość przewalutowania kredytu w walucie obcej nawet po dwóch latach od jego zaciągnięcia, a niektóre umożliwiają bezpłatne przewalutowanie więcej niż jeden raz w czasie trwania umowy. Frankowicze oczekują przewalutowania, ale po kursie z momentu podpisania umowy. Czyli, w licznych przypadkach, o kilkadziesiąt procent niższym, niż obecnie. Takie rozwiązanie byłoby z wielu względów niesprawiedliwe.
Na fundusz miałyby się zrzucać wszystkie banki, niezależnie od tego, w jakiej skali i czy w ogóle udzielały kredytów w CHF. Banki, czyli my wszyscy, ich klienci, bowiem nie ma cienia wątpliwości, że koszty przerzucone zostałyby na klientów. Ze wstępnych wyliczeń mowa o dwóch miliardach złotych rocznie. Ja bym wolał poznać wyliczenia pokazujące, jaki będzie to miało skutek dla sektora finansowego. Nie widzę także uzasadnienia, dlaczego przewalutowanie miałoby się odbywać po kursie z momentu zawarcia umowy. Jasne, każdy woli zapłacić mniej. Ale czemu ja mam to finansować?
Jak wspomniałem wyżej, warto zastanowić się nad sensem ustawy. A przede wszystkim nad tym, czy każdego frankowicza należy traktować tak samo. Były wszak różne umowy zawierane z różnymi bankami. Jedne zawierały niedozwolone klauzule, inne były rzetelne i dawały kredytobiorcy możliwość szybkiego, bezpłatnego przewalutowania. I przypomnę, że istotą omawianej legislacji miała być pomoc dla tych, którzy padli ofiarą nieuczciwych klauzul, a nie ingerowanie w rynkowe realia. A zmiana kursu waluty to ryzyko, które istnieje zawsze i samo w sobie nie powinno być podstawą do szczególnej legislacji. Ryzyko kursowe ponoszą obie strony. Gdyby nagle kurs franka spadł do jednego złotego to czy byłaby uzasadniona specustawa dokładająca kredytobiorcom dodatkowe obciążenia?
Ustawodawca nie powinien próbować szukać wspólnego mianownika dla różnych umów, zawieranych w różnym czasie i z różnymi instytucjami. Powinien za to w szybki i skuteczny sposób wyeliminować skutki bezprawnych zapisów i zagwarantować, że kredytobiorcy odzyskają utracone z ich powodu pieniądze. Nie możemy się jednak jawić jako kraj, który nieoczekiwania narzuca rynkowym podmiotom dodatkowe obciążenia wbrew zasadom wolnego rynku. Naszej wiarygodności nie da się zadekretować ustawą!