Nic tak nie cieszy, szczególnie polityków, jak optymistyczne statystyki, chociaż już wielki angielski polityk dobitnie wyraził opinię na temat kłamstw, cholernych kłamstw i statystyk. To oczywiste, że dobre dane rządzący wykorzystują w kampaniach politycznych, bo czemu mieliby tego nie robić? Gorzej, gdy poza rosnącymi słupkami nie widzą świata. Zaś ten różowy świat rankingów, ratingów i sondaży potrafi zwieść lepiej od mistrzowskiego prestidigitatora.
W zasadzie powinniśmy się cieszyć: nie ma tygodnia, by media nie informowały o znakomitych dla Polski danych. W rankingu HSBC w ciągu roku Polska awansowała o dziesięć pozycji w gronie państw, w których najlepiej żyć i znalazła się na trzynastej lokacie. Pniemy się w górę w międzynarodowych ratingach krajów najlepszych dla inwestorów. Komisja Europejska, którą przecież trudno posądzić o nadmiar sympatii do rządzącej nad Wisłą ekipy, podniosła prognozę wzrostu gospodarczego naszego kraju na ten rok. A to, co jest istnym miodem na serca ludzi z rządu, to analiza Goldman Sachs, zgodnie z którą przewidywane przez nich zwycięstwo PiS na jesieni zagwarantuje Polsce dalszy wzrost gospodarczy. To nie koniec: „Dziennik Gazeta Prawna” doniósł, że znacznie przybyło podatników, których roczny dochód przekroczył 1 mln zł. Mamy dziś w kraju już 31,5 tysiąca milionerów.
Nie ma się więc co dziwić, że w blasku tych wspaniałych statystyk trudno zauważyć inne. Na przykład takie, że jednak, mimo rozwinięcia wsparcia socjalnego na bodaj największą po 1989 roku skalę, wg danych GUS zwiększył się, choć nieznacznie, odsetek osób żyjących w nędzy. W zestawieniu z dobrą nowiną o przyroście milionerów oznacza to, że możemy mieć w najbliższych latach problem z rozwarstwieniem dochodów. Społeczeństwo, w którym jest sporo bogatych i masa niezamożnych, nie wróży dobrze ani państwu, ani gospodarce. Na razie mamy sygnał alarmowy, nie musi się tak stać, lecz warto się nad tym pochylić.
Ale nad czym się, Szanowni Państwo, pochylać, skoro wszystko idzie tak dobrze? Ratingi i perspektywy wzrostu gospodarczego mówią same za siebie. Tylko, że tak naprawdę… nie mówią one nic. Opisują sytuację tu i teraz. Nie mówią, jaka sytuacja będzie za rok czy za dwa. Nie uwzględniają analizy ryzyka, wpływu sytuacji na światowych rynkach na Polskę. Można je przyrównać do standardowego badania przed przyjęciem do pracy. Ciśnienie w normie, serce daje radę, wzrok przyzwoity – czy to znaczy, że pacjent może nadal palić paczkę papierosów dziennie i wybierać oglądanie telewizji zamiast spaceru? Czy to znaczy, że takie same – a może nawet lepsze – wyniki będą i za rok, i za pięć lat?
Polska korzysta z dwóch wielkich dobrodziejstw, z których jedno jest jej wyłączną zasługą. Mianowicie ze skutecznego uszczelniania systemu podatkowego oraz z dobrej koniunktury gospodarczej. Dzięki temu, po ponad dwudziestu latach utyskiwań, że jesteśmy ubodzy i na dorobku, mogliśmy sobie pozwolić na nowatorskie programy socjalne. Mam jednak wrażenie, że nie istnieje plan B. Zapewne w głowach decydentów kołacze się myśl, że kiedyś tłuste lata się skończą, ale na razie nie ma co wpadać w panikę. Spójrzmy na statystyki – o, chwilo piękna, trwaj!
Fatalny trend, zgodnie z którym partyjna wojna obejmuje każdą, nawet najdrobniejszą sferę życia publicznego, nie pozwala na poważne podejście do potencjalnych zagrożeń. Jeżeli rządzący powiedzą, że trzeba przygotować się na możliwy kryzys, opozycja będzie komunikować, że rząd wie, iż katastrofa się zbliża. Jeśli opozycja powie, że trzeba powściągnąć cugli, rządzący oskarżą ją, że chce zabrać obywatelom pieniądze. Dlatego wygodniej żonglować statystykami.
Szkoda, że politycy wszystkich opcji wolą zgłębiać statystyki, niż poznać opinię przedsiębiorców. Gwarantuję, że zmieniłoby się ich spojrzenie na wiele kwestii. Ale tutaj, niestety, nie zmienia się nic od wielu, wielu lat.