Dane są jednoznaczne: Polacy częściej, niż w poprzednich latach, decydują się na powrót z zagranicy do ojczyzny. Oczywiście w naszej dwubiegunowej rzeczywistości każdy ma własne wytłumaczenie tego faktu: rządzący obóz tłumaczy to polityką socjalną i rosnącymi zarobkami, opozycja – sprawami rodzinnymi. Mniej mnie interesują poglądy polityków na to zjawisko, a zdecydowanie bardziej, jak długo ten trend ma szansę się utrzymać. A najbardziej interesuje mnie, czy decydenci mają pomysł, jak na trwałe zatrzymać rodaków w kraju – i w jaki sposób wykorzystać doświadczenie i kontakty, które zdobyli.
Wyjaśnienie, że Polacy masowo wyjeżdżali „za chlebem” jest zarazem prawdziwe i nieprawdziwe w swej prostocie. Owszem, czynnik zarobkowy był bardzo ważny, lecz to nie dziewiętnastowieczne wychodźstwo z pogrążonej w nędzy Galicji. Równie istotne jest pozytywne postrzeganie przez wyjeżdżających szans rozwoju zawodowego, zdobycia dodatkowych umiejętności, nawiązania kontaktów. Wielu z Polaków w momencie wyjazdu nie miało jeszcze sprecyzowanych planów na przyszłość – czy zostanie tam rok lub dwa, czy osiedli się na dłużej, czy pośle dzieci do tamtejszych szkół.
Masowe wyjazdy Polaków do pracy za granicą miały – z punktu widzenia naszej gospodarki – nie tylko negatywne aspekty. Zdecydowanym plusem było zdobycie przez tysiące osób doświadczenia, rozwinięcie swoich umiejętności, zgromadzenie kapitału, który mogą spożytkować w kraju. O ile, rzecz jasna, wrócą. A wracają.
Wracają – i…? I nie wiemy, co. Rząd się cieszy, cieszymy się wszyscy, ale poza euforią przydałby się plan skorzystania z powrotu ludzi wzbogaconych dosłownie i w przenośni. Tymczasem takiego planu nie ma, podobnie jak nie ma programu zatrzymania emigrantów w Polsce na stałe. Teraz nasz kraj cieszy się świetną koniunkturą gospodarczą, lecz nad Europą – w tym nad Polską – gromadzą się czarne chmury. Wyniki niemieckiej gospodarki, która bardzo silnie oddziałuje na polską, są niezwykle niepokojące. Czy ci, którzy po kilku, a nawet kilkunastu latach wrócili do kraju, za jakiś czas mają znowu spakować się i przeprowadzić do Londynu, Amsterdamu, Oslo?
Przekleństwem Trzeciej Rzeczypospolitej jest brak długofalowej polityki w strategicznych dziedzinach. Jeśli coś planujemy, a plany realizujemy, to w perspektywie maksimum jednej kadencji parlamentarnej. Reszta to teoria, która rzadko kiedy przekłada się na praktykę. Zresztą, co tu mówić o powracających Polakach, skoro nie ma programu nakierowanego na potrzebnych naszemu rynkowi pracy pracowników ze Wschodu. Zasada, że problemy rozwiązują się w końcu same, jest może i słuszna, lecz nader często rozwiązują się w sposób powodujący inne, większe problemy.
Nasze firmy – także spółki kontrolowane przez Skarb Państwa – potrzebują wykwalifikowanych kadr. Nadal nie mogą płacić tyle, co w najbogatszych państwach Europy Zachodniej, lecz różnice nie są tak drastyczne, jak dekadę temu. Powinny zabiegać o tych, którzy wrócili i tych, którzy jeszcze przebywają za granicą, ale mogą wrócić. A urzędnicy i politycy powinni do tego zachęcać i wspierać. 500 plus czy zerowy PIT dla młodych (choć kontrowersyjne) to dobre rozwiązania, ale jako wisienka na torcie. Zachętą – prawdziwą zachętą – będzie gwarancja zawodowej stabilizacji i rozwoju. Czyli dokładnie to, co lata wcześniej ciągnęło Polaków za granicę.