Długo oczekiwany wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej ws. polskich posiadaczy kredytów we frankach to doskonały przykład orzeczenia, które wywołuje uśmiech (ulgi bądź radości) na twarzach wszystkich zainteresowanych stron, lecz tak naprawdę niewiele zmienia. A powód do szczerego zadowolenia mają jedynie prawnicy.
Wielka ulga: nasz system bankowy nie zachwieje się w posadach. Mówiąc brutalnie szczerze, tylko naiwniak mógł wierzyć, że TSUE przyjmie argumenty zwolenników radykalnych rozwiązań. Polska, jeden z dużych krajów Unii, nie funkcjonuje wszak w próżni i werdykt przerzucający cały ciężar na banki mógłby spowodować poważny kryzys w całej Europie, już i tak drżącej przed możliwą recesją.
W kwestii kredytów frankowych moja opinia zawsze była taka sama: fakt, że dziesięć lat temu kurs szwajcarskiej waluty był znacznie niższy wobec złotówki, niż obecnie, nie jest żadnym argumentem, by państwo ingerowało w zawarte umowy. Czy akceptowalibyśmy, by bank, w przypadku zmian kursowych niekorzystnych dla niego, nakładał na kredytobiorcę dodatkowe opłaty lub zwiększał marżę? Jasne, że nie. Ryzyko nie może być tylko po jednej stronie. Czym innym są jednak niedozwolone klauzule umowne, wprowadzane z naruszeniem prawa polskiego i wspólnotowego, bez informowania klienta o ich skutkach. Jednak bardzo trudno rozwiązać ten problem jednym wspólnym aktem prawnym. Dlatego właściwa wydaje się droga sądowa, a dostęp do niej frankowiczom powinno się maksymalnie ułatwić.
Co właściwie orzekł Trybunał? Że wszystko pozostaje w rękach państw członkowskich, czyli w tym przypadku Polski, polskiego ustawodawcy i polskich sądów. Sędziowie stanęli po stronie pokrzywdzonych przez niesprawiedliwe umowy, ale nie dali do ręki argumentów radykałom. Czyli w praktyce niewiele się zmieni. To, czy sądy dostaną odpowiednie narzędzia w postaci dobrych aktów prawnych, zależy od naszych decydentów.
Bankowcy odetchnęli z ulgą, z ulgą odetchnął rząd. Frankowicze po części wyrazili zadowolenie, po części rozczarowanie zbyt „miękkim” wyrokiem. Skrzynkę najdroższego szampana – ba, całą ciężarówkę – winni do TSUE wysłać prawnicy. Zarobią na sprawach kredytobiorców z bankami. Ciekawe, w jaki sposób ukształtuje się linia orzecznicza w tych zawiłych sprawach, z których w zasadzie, mimo pozornej zbieżności, każda jest inna. Przysłowiowy przecinek w umowie może bowiem wpływać na jej interpretację.
Unijny Trybunał sporu nie rozwiązał. I dobrze, bowiem tam, gdzie może skutecznie działać prawo krajowe, to ono powinno być podstawą do oceny roszczeń. Mam nadzieję, że w nowym już Sejmie posłowie i przyszłej opcji rządzącej, i przyszłej opozycji w ferworze połajanek i politycznych batalii znajdą czas i ochotę, by wspólnie popracować nad legislacją, która jak najszybciej pozwoli zamknąć tę trudną sprawę.