Są tematy, do których na tym blogu wracam od lat. Nie dlatego, że te powroty sprawiają mi przyjemność. Wręcz przeciwnie. Niestety, mimo że zmieniają się ministrowie, zmieniają się partie będące u steru władzy, to błędy pozostają te same. Dlatego znów muszę zapytać: dlaczego ratujemy nie polskie, a zagraniczne stocznie?
Odbudowa polskiej Marynarki Wojennej miała nie tylko służyć wzmocnieniu potencjału zbrojnego naszego kraju, ale również pomóc w odbudowie przemysłu stoczniowego. Gdyńska Stocznia Marynarki Wojennej jak kania dżdżu łaknie intratnych zamówień. Mamy dobrze przygotowane do realizacji zadań zakłady, mamy specjalistów. I nie chodzi o to, by sto procent modernizacji wziąć na własne barki, bo nie jest to możliwe, lecz by współpracować ze światowymi partnerami w takim zakresie, który pozwoli na maksymalne wykorzystanie polskiego potencjału przemysłowego.
Była o tym mowa, gdy niemal dziesięć lat temu planowano kupno wadliwych niemieckich okrętów podwodnych od Grecji. Była mowa i później, kiedy pojawiały się pomysły kupna innego sprzętu, który miał być nawet serwisowany w obcych stoczniach. I, niestety, musi być mowa o tym również dzisiaj, gdy pojawił się pomysł kupna używanych okrętów podwodnych w Szwecji.
Nie jestem specjalistą od uzbrojenia i nie mnie oceniać, czy okręty szwedzkie są odpowiednie dla potrzeb polskiej Marynarki Wojennej, czy nie. Są to, jak donoszą media, trzydziestoletnie jednostki, a ich koszt remontu szacowany jest na co najmniej miliard złotych. Jednostki, o których mowa, zostały wycofane ze służby w Szwecji.
Miliard złotych, a zdaniem niektórych ekspertów nawet dwa razy tyle. Pokaźna suma. Tyle tylko, że zasili ona znajdującą się w poważnych opałach szwedzką stocznię Saab Kockums. Aż do 2030 r. szwedzki rząd nie przewiduje kierowania do zakładu nowych zamówień, zatem potencjalny kontrakt z Polską to dla stoczni dar niebios. Szczególnie, że wedle mediów stocznia ma poważne problemy z płynnością finansową. Zlecenie na modernizację okrętów dla Polski może ją uratować.
A co z polską Stocznią Marynarki Wojennej, która do dzisiaj nie dostała obiecywanych przez decydentów zamówień na okręty ratownicze, fregaty i korwety? Gdyby nawet co czwarta złożona obietnica doczekała się spełnienia, zakład stanąłby na nogi. I, jak widać, nic z tego. Sto procent pieniędzy ma trafić do Szwedów. Pieniędzy, gwoli ścisłości, pochodzących z naszych podatków.
Szwedzki rząd dobrze zadbał o interesy szwedzkiego przemysłu. Nasza polska stocznia znowu może zostać na lodzie. Nie pojmuję, czemu jednym z warunków kontraktu nie jest zlecenie modernizacji (jeżeli nie w całości, to choć w części) gdyńskiemu zakładowi? Żeby oceniać, które okręty warto kupić, trzeba być wybitnym specjalistą. Jednak żeby stwierdzić, iż pieniądze z podatków Polaków powinny napędzać polski przemysł, nie trzeba tytułu profesorskiego. A spowolnienie gospodarcze, które powoli rozciąga się nad całą Europą, to dodatkowy argument, aby dawać zlecenia naszym, polskim zakładom. Cóż, o ożywianiu gospodarki pięknie się mówi, gorzej z praktyką…