Propozycje tzw. Zielonego Ładu, które wiosną przyszłego roku Komisja Europejska oficjalnie przedstawi jako projekty wspólnotowych regulacji, z pewnością staną się jednym z największych problemów dla polskiego rządu. I to w wielu wymiarach, także wewnętrznym. Dobre rozegranie partii ze zwolennikami jak najszybszego pogrzebania energetyki węglowej jest bardzo trudne. Co nie znaczy, że niemożliwe.
Jeśli zmiany przejdą w proponowanym kształcie, to neutralność klimatyczna stanie się celem prawnym – a to znaczy, że wszelkie rozwiązania normatywne muszą być mu podporządkowane. Odejście od węgla ma znacząco przyspieszyć: cel redukcji CO2, który wedle obecnych założeń w 2030 roku miał wynieść minimum 40% w porównaniu z 1990 rokiem, zostanie podniesiony nawet do 55%.
Nie oszukujmy się: dla Polski to bardzo groźna prognoza. Nawet po chwili oddechu, zafundowanej nam na ostatnim szczycie w Brukseli. Mówiąc uczciwie, tę grozę zafundowaliśmy sobie na własne życzenie. W sprawie zmian polityki energetycznej od wielu, wielu lat obserwuję podejście zgodne z maksymą: większość spraw rozwiązuje się sama. Cóż, politycy przywykli myśleć w perspektywie jednej, góra dwóch kadencji, a planowanie na odległe dekady ich przerasta… Dyskusja o atomie przerodziła się w groteskę: mniej więcej raz na pół roku aktualny minister energii deklaruje, że będziemy budować elektrownię jądrową, po czym wycofuje się z zapowiedzi, by znowu do nich powrócić. Jeśli zaś chodzi o węgiel, to stawiamy na mówienie o ekologicznych technologiach węglowych. Tak, to prawda, niemała liczba przekazów antywęglowej kampanii oparta jest na kłamstwach i półprawdach, ale Komisja Europejska to nie grono naukowców. W Brukseli nie toczy się debata akademicka, a polityczna i w tejże debacie wyrok na węgiel dawno zapadał. Pytanie tylko, jak długo uda się odroczyć jego wykonanie.
Niepokojące jest, że Polska nie ma pomysłu, jak poradzić sobie w sytuacji, gdy spełni się najbardziej niekorzystny scenariusz – a jest on prawdopodobny. A nawet, jeżeli propozycje uda się złagodzić, to czy ten czas wykorzystany zostanie na przestawienie naszej energetyki na nowe tory? Nie widzę żadnego konkretnego planu, tylko nadzieje. Te bywają, jak wiadomo, złudne. Owszem, będzie można się pocieszać, że bezwzględni lobbyści pognębili Polskę, ale na tym wzrostu gospodarczego nie zbudujemy.
Do wypracowania konstruktywnych propozycji zniechęcają rząd związkowcy. Komisja Krajowa „Solidarności” przed kilkoma dniami zażądała zawetowania unijnych propozycji, szantażując radykalnymi rozwiązaniami (czytaj: strajkami i zadymami w trakcie kampanii prezydenckiej). W bliskich obozowi rządzącemu mediach pojawiają się fatalistyczne komentarze – nadciąga katastrofa, nasza gospodarka przestanie istnieć, nie ma znikąd ratunku… Wierzę, że decydenci zachowają do gróźb i lamentów stosowny dystans.
Najdalej w styczniu opinia publiczna powinna poznać ogólne zarysy planu przestawiania polskiej energetyki na zielone tory. Tak, by do marca można było przekonać Polaków, że istnieje wykonalny i akceptowalny społecznie plan. Plan wielkiej zmiany. Odłożenie w czasie limitów redukcji CO2 nie będzie samo w sobie sukcesem. Tak, jak sukcesem nie jest przełożenie kluczowego egzaminu na inny termin, tylko jego zdanie na dobrą ocenę. Pora więc przestać zachowywać się jak lekkomyślny student. Bo szans na poprawkę nie będzie.