Obrazek od lat nieoglądany w polskich mediach – protesty i żądania górników (tym razem zażegnane) – sprzągł się z początkiem kampanii prezydenckiej. Nie chcę być złym prorokiem, ale sądzę, że takie protesty staną się częstsze, niezależnie, jaką drogę polityki energetycznej wybierze Polska. Górnikom trudno przyjdzie zaakceptować szybkie odejście od węgla, zaś odkładanie procesu transformacji w nieskończoność zwiększać będzie oczekiwania płacowe. Politycy powinni wziąć głęboki oddech i powiedzieć: wspólnie zastanówmy się, jak zamknąć rozdział w historii naszej energetyki. Tym bardziej, że to zamknięcie Unia jest w stanie hojnie sfinansować.
Na razie Polacy wiedzą, że węgiel jest passe. Że węgiel to trucizna. Oczywiście, tyle w tym prawdy, co w każdym uproszczeniu. Bowiem ekologiczne technologie węglowe, stosowane na świecie, są faktem – jednak trudno wymagać, by obywatel znał arkana energetyki. Polacy już pogodzili się z tym, że od węgla trzeba będzie odejść. No, dobrze, ale co dalej? Na to nie daje im odpowiedzi nikt: ani unijni lobbyści, ani nasi politycy, ani dziennikarze, którzy wolą skupiać się na zagrożeniach związanych z węglem, a nie na tym, czym go zastąpić.
Postawmy się teraz w sytuacji górników. Oni słyszą, że kopalnie odejdą w przeszłość. Nie wiedzą, kiedy to się stanie, na jakich warunkach, co będzie z nimi i ich rodzinami. Ogólnikowe zapewnienia, że Unia Europejska sfinansuje jakieś programy, są równie krzepiące, co enigmatyczne: „będzie dobrze”. Słyszą również, że na razie wszystko zostaje po staremu, że mają dalej fedrować, że z tym odejściem od węgla, to „się zobaczy”. Skoro wszystko zostaje po staremu, to chcą podwyżek – koszty życia wszak rosną. Podwyżek? Podnosi się wielki krzyk, że oto schodząca branża, która generuje koszty, żąda jakiś przywilejów. Zagmatwane i nielogiczne? W rzeczy samej. Trudno oczekiwać, by logikę znaleźli w tym sami górnicy.
Odejście od energetyki opartej na węglu będzie kosztowne. I warto, by pewna, wcale nie najmniejsza część tych kosztów poszła na skuteczną edukację. Także skierowaną konkretnie do tych, którzy już czują się rozżaleni, a niedługo będą czuli się napiętnowani jako hamulcowi nowoczesności. Właśnie do górników. W tej chwili nie wiedzą, jaka będzie ich przyszłość. Może warto, wszak nie po raz pierwszy, by już myśleli o przebranżowieniu? Może będą mieli na to kilka albo kilkanaście lat?
Coroczne wybory – a to samorządowe, a to parlamentarne, a to prezydenckie – to dobry pretekst, aby odkładać trudne decyzje. Problemy same się rozwiązują jedynie w marzeniach urzędników, a w rzeczywistości tylko narastają i się komplikują. Nie inaczej będzie z polskim górnictwem.
Nadciąga kryzys gospodarczy i optymistyczne wypowiedzi premiera oraz ministrów nie są, niestety, bardziej przekonujące, niż twarde dane statystyczne. A te są coraz bardziej niepokojące. Dopuszczenie do tego, by problem polskich kopalń osiągnął apogeum w trakcie kryzysu, jest lekkomyślnością i polityczną, i ekonomiczną. Czy warto podjąć takie ryzyko?