Rząd szybko i sprawnie, zważywszy nadzwyczajne warunki, przygotował pakiet rozwiązań zwany tarczą antykryzysową. Kierunek ich jest dobry, ale diabeł tkwi i w skali, i w szczegółach. A nawet cały pluton diabłów. Krytyka rozwiązań i propozycje ich uzupełniania nie powinny być traktowane jako wsadzanie kija w szprychy, tylko jako troska o dobro wspólne. Zwłaszcza, gdy w imię walki z kryzysem forsuje się przepisy mogące zagrozić całym branżom. Oto przykład jednej z nich – pożyczkowej.
Nie ma co się oszukiwać: najbliższe półrocze, a może i dłużej, będzie dla Polaków najcięższe bodaj od trzydziestu lat. Wiele rodzin będzie borykało się kłopotami finansowymi, z bezrobociem. Zmaleją oszczędności, a to, za co przeżyć kolejne tygodnie, stanie się w niejednym domu głównym problemem.
Taką sytuację wykorzystują najczęściej ci, którzy chcą się wzbogacić na cudzym nieszczęściu. Rozmaitej maści oszuści i bezwzględni lichwiarze, proponujący pożyczki o gigantycznym oprocentowaniu, pod zastaw domu na przykład. Nie można? Nie szkodzi, umowę tak się spisze, by obejść prawo.
Obowiązkiem władzy jest nie tylko surowe ściganie hien (przepraszam, ale inne określenie byłoby za słabe), ale także co najmniej nieblokowanie możliwości zaciągania legalnych pożyczek. W legalnych, sprawdzonych firmach, pod pełną ochroną prawa i w przejrzysty sposób. Nie wszyscy spełniają odpowiednie kryteria, by móc zaciągnąć kredyt konsumencki w banku. Pozostają wówczas firmy pożyczkowe. Oczywiście, pożyczka w takiej firmie związana jest z opłatami wyraźnie wyższymi, niż pożyczka bankowa. Wynika to z tego, że i ryzyko takiej pożyczki dla firmy jest większe. Żelazne prawo rynku.
Pomysł wprowadzenia przez państwo ulg w spłatach zobowiązań na ciężki czas jest dobry. Musi jednak uwzględniać realia rynkowe. Można przykładowo wprowadzić regułę, że stawka pracy prawnika – niezależnie, z jakiej kancelarii – wynosi, dajmy na to, maksymalnie sto złotych za godzinę. Efektem nie będzie jednak szeroki dostęp do dobrych usług, a wyrugowanie z rynku solidnych prawników. Zostaną osoby, które w zawodzie się nie sprawdzają. Logiczne? Logiczne, tym bardziej nie wiadomo, czemu również takiej zależności urzędnicy nie widzą w przypadku sektora pożyczkowego.
Oto prezes UOKiK zaproponował w ramach tarczy antykryzysowej takie ograniczenie kosztów kredytów konsumenckich, że wg branży znajdą się one poniżej progu opłacalności. Mówiąc krótko – legalne, solidne firmy pożyczkowe się wycofają, a na placu boju zostanie szara strefa. Zostaną ci naciągacze, którzy nie przejmują się maksymalnymi stawkami RRSO. Ci, którzy zawsze znajdą kogoś, kto jest na tyle zdesperowany, że za gotówkę zgodzi się na prawie wszystko.
Kilka lat temu Słowacja wprowadziła tak rygorystyczne rozwiązania, że rynek poważnych, legalnych firm pożyczkowych praktycznie przestał istnieć. Przysłowiowo, wylano dziecko z kąpielą, bowiem odnotowano ogromny wzrost szarej strefy i nielegalnych pożyczek. Nastały również złote czasy dla właścicieli lombardów. Po prostu pokaźny procent obywateli wykluczono od dostępu do pożyczek i kredytów. Taki scenariusz nie powinien się u nas powtórzyć. Specjalne rozwiązania oczywiście są konieczne. Muszą one blokować firmom pożyczkowym możliwość nadmiernego wykorzystywania trudnego położenia klientów (np. podwyższania marży i opłat), dawać szansę na odroczenie spłaty, ale też nie mogą likwidować branży, która po prostu jest potrzebna. Chyba, że państwo ma własne środki i pomysł na jej zastąpienie. Obawiam się jednak, że to niemożliwe, a co więcej – niewskazane.