„Jak trwoga, to do państwa” – przeczytałem w jednym z dzienników najkrótsze bodaj podsumowanie oczekiwań przedsiębiorców. Niektórzy idą dalej: oto biznes, sceptyczny wobec socjalnej polityki obecnego rządu, oczekuje teraz „rozdawnictwa” na gigantyczną skalę. Cóż – jest to absurd i taka sama manipulacja, jak twierdzenie, że 500 plus rozleniwiło Polaków i powoduje pogłębienie patologii. Przecież fakt, że jest z czego rozdawać, jest wyłączną zasługą biznesu i płaconych przez niego potężnych podatków.
Słysząc takie populistyczne stwierdzenia przypominam sobie, jak trudno było polskim przedsiębiorcom zwalczać czarną legendę, budowaną w latach dziewięćdziesiątych przez nieodpowiedzialnych i populistycznych polityków. Przekonywano powszechnie, że kto zbudował majątek, musiał dokonać tego w sposób nieuczciwy, że bez czujnego oka państwa biznes wykorzystywałby pracowników jak w Anglii czasów Dickensa. Mam nadzieję, że to udało się zasadniczo zmienić. Przede wszystkim dlatego, że te bzdurne i szkodliwe stereotypy nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością. Tworzenie atrakcyjnych programów pracowniczych, systemy motywacyjne, dawanie możliwości rozwoju zawodowego – to wszystko rynkowe efekty działań samych firm, a nie ustawowych obowiązków.
Tym bardziej niepokojący jest powrót do narracji „my – oni”. My, czyli zwykli obywatele, z trudem wiążący koniec z końcem w czasie pandemii, obarczeni kredytami, i Oni, czyli bogaty biznes, który od państwa ma dostać miliardy złotych właściwie za nic. Tak, jakby miejsca pracy same się tworzyły i utrzymywały, produkty i usługi powstawały za darmo a gospodarka rynkowa była mirażem. Jak gdyby nie istniał związek między stanem budżetu, sytuacją na rynku pracy a kondycją firm.
Lwia część polskich firm odczuwa już skutki pandemii, a najbliższe miesiące spędzają sen z powiek ich szefom i właścicielom. Wiele firm została zamknięta z powodu rządowych decyzji – czy domaganie się o rekompensaty to w tym przypadku „rozdawnictwo”? Czy raczej po prostu elementarna sprawiedliwość. Jeśli w stanie wyższej konieczności państwo zabierze nam auto, mamy prawo do odszkodowania? Jeśli państwo zamyka nam działanie firmy, mamy nadal sami opłacać ludzi i podatki i tylko modlić się, by restrykcje nie potrwały długo?
Najbliższe nie miesiące, ale lata będą w Europie (i zapewne poza nią) czasem eksperymentowania z nowymi rozwiązania gospodarczymi. Ich kluczowym elementem będzie stymulacja gospodarki przez państwo. Z punktu widzenia interesów gospodarczych kraju lepiej, by „rozdawać” wprost i hojnie, niż by biurokratyczne procedury doprowadziły do załamania kluczowych branż. Rozumieją to doskonale Niemcy, a i nasi decydenci, po fali ostrej krytyki, w ramach Tarczy Antykryzysowej 2.0 starają się przyjąć bardziej rozsądne rozwiązania. Oby skuteczne.
Teraz przydałoby się wyjaśnić opinii publicznej, dlaczego wsparcie dla firm jest koniecznością, a nie żadnym „rozdawnictwem”. Trzeba uzmysłowić, że jeśli Polska ma przetrwać w dobrym stanie i dalej piąć się w rankingach konkurencyjności, nie może oddać pola krajom, które będą bardziej efektywnie wspierać swój biznes. Choćby trzeba było zacisnąć pasa i odłożyć na jakiś czas ambitne programy prospołeczne, gospodarka musi być uratowana. Po to, byśmy i my, i nasze dzieci nie musieli żyć w strachu i niepewności. By ocalić to, co udało się już zbudować przez trzydzieści lat wolności.