W magii liczb i statystyk zakochali się najpierw politycy, a potem – co tu kryć – większość Polaków. Bo jak nie puchnąć z dumy, kiedy mamy przed oczyma wskaźniki pokazujące, że nasz kraj rozwija swoją gospodarkę w rekordowym tempie, że bezrobocie utrzymuje się na poziomie najniższym w UE, że rośnie produkcja przemysłowa… Jest, co prawda, też rekordowa inflacja, ale nie bądźmy drobiazgowi. Rzucono hasło, że Polska będzie przemysłowym hubem Europy, takimi Chinami na mniejszą skalę. Szkoda, że nie zauważa się niezwykle niepokojącego zjawiska, które może sprawić, iż nie tylko żadnym hubem nie będziemy, ale i nasza gospodarka ostro wyhamuje.
Jesteśmy potęgą meblarską, jesteśmy też potentatem w produkcji okien – liderzy branży znajdują się również w gronie laureatów Konkursu „Teraz Polska”. Trzymam za nich kciuki, teraz mocniej, niż kiedykolwiek. Bo są ku temu powody. Mianowicie nie tylko ceny surowców, takich jak szkło i płyty wiórowe poszły do góry nawet dwukrotnie, ale też mimo ogromnego wzrostu cen brakuje ich na rynku. I w Polsce, i w wielu innych państwach Unii Europejskiej. Można sprowadzać je z Rosji, Turcji czy innych krajów poza Unią – ktoś podpowie. Można, owszem, ale wiele z tych państw same odczuwa niedobór surowców w swoim przemyśle i wstrzymało eksport bądź nałożyło ogromne cła.
Niejedna mniejsza polska firma już jest w poważnych tarapatach. Kontrakty są, kontrahenci z zagranicy czekają, ale produkcja stoi. Pół biedy, jeśli chociaż jest drogi surowiec i finalnie do zamówienia nieco się dołoży. Gorzej, gdy surowca nie ma, a czas płynie i kary umowne wiszą nad głową jak miecz Damoklesa. Co gorsza, nie wiadomo, jak długo potrwa taka sytuacja.
Mamy przecież w Polsce i huty szkła, i fabryki materiałów służących do produkcji mebli. Owszem, mamy. Jednak to, co jest w nich produkowane, w zdecydowanej większości idzie na eksport, bo za granicą są nabywcy, którzy zapłacą więcej. Pamiętajmy, że konkurencyjność polskich producentów wyrobów szklanych i mebli oparta jest nie tylko na wysokiej jakości, ale i na atrakcyjnej dla zagranicznego odbiorcy cenie. Bez tego drugiego elementu będzie nam znacznie trudniej walczyć o dobrą pozycję.
Ten przykład pokazuje, czym grozi ekscytacja statystykami. Przez długie lata uznawano, że każda inwestycja zagraniczna powinna być przyjmowana jako dar niebios, a państwo nie powinno grymasić, że jest to fabryka śrubek, wykorzystująca tanią siłę roboczą, a nie centrum wykorzystujące technologię i wiedzę polskich specjalistów i współpracujące z polskimi uczelniami. Bo w statystykach mamy liczbę i wartość inwestycji, a nie ich faktyczny wpływ na rozwój polskiej gospodarki. W podobny sposób – co teraz widzimy – traktowano politykę surowcową. Jasne, to nie państwo ma budować huty szkła czy fabryki płyt, ale państwo ma obowiązek prowadzić taką politykę, która sprzyja inwestycjom będącym solidnym zapleczem dla polskiego przemysłu.
W sferze deklaracji inwestycje surowcowe mogą liczyć na wszelkie ułatwienia i życzliwość urzędników. W praktyce idzie jak po grudzie. Na Lubelszczyźnie ma powstać wielka huta szkła, budowana przez polskiego inwestora. Oficjalnie wszyscy jej kibicują i deklarują gotowość do pomocy. W praktyce któryś rok z rzędu samorząd województwa nie chce się zgodzić na zamianę czy sprzedaż małej działki, która znajduje się w środku planowanej inwestycji – zatem i tak nie będzie można jej wykorzystać, dajmy na to, na budowę szpitala bądź szkoły. Rozmowy z państwowymi funduszami, bankami itp. trwają i trwają. Zapewne huta, dzięki uporowi inwestora, w końcu powstanie, ale być może z zagranicznym partnerem. I nie jest to jedyny przypadek.
Wyrazy życzliwości nic nie kosztują, ale to, że nie przekładają się na konkretne działania, już tak. Płacą za to zawiedzeni inwestorzy, polscy producenci, a na końcu – każdy z nas. Zaś marzenia o dziesiątej potędze przemysłowej świata zmierzają w stronę lamusa.