W cieniu nadchodzącego poważnego kryzysu trwa licytacja na populizm. Kolejne pomysły polityków na pewno nie sprzyjają zahamowaniu inflacji, a niektóre z nich niebezpiecznie przypominają nieudany eksperyment, z którym, wydawałoby się, raz na zawsze skończyliśmy w 1989 roku. Na przykład pomysł urzędowego ustalania cen towarów, których cena zależy od globalnych trendów na rynku.
Paliwa są najdroższe w historii. Tak, wiem, że Polska i tak ma najtańszą benzynę w Europie, jeśli przeliczyć cenę litra na euro, ale sądzę, że Polacy woleliby zarabiać jak Francuzi czy Niemcy i płacić za paliwo tyle, co oni. Niemniej ceny paliw – czy innych towarów, które drożeją – nie są ustalane przez firmy według widzimisię, a stanowią odzwierciedlenie tego, co dzieje się na świecie. Zgodnie z zasadą popytu i podaży.
Decydując się na wolny rynek, zdecydowaliśmy się na wielkie szanse, ale i na ryzyko. Na możliwość wykorzystania dobrej koniunktury i na konieczność radzenia sobie z kryzysami. Dzisiaj cała Europa boryka się z problemami: inflacją, spadkiem PKB, drożyzną. Polska nie jest wyjątkiem, co oczywiście nie może być wygodną wymówką dla rządzących. Nie może być również pretekstem do forsowania populistycznych rozwiązań, które problemów nie rozwiążą, a tylko je pomnożą.
Posłowie Lewicy skierowali do Sejmu projekt ustawy wprowadzającej maksymalne limity marż paliwowych w detalu i w hurcie. Projektodawcy mają nadzieję, że nie tylko obniży to ceny paliw, lecz także zahamuje przyszłe podwyżki. Dzisiaj marża sprzedażowa w detalu wynosi kilka groszy na litrze benzyny i około grosza na litrze diesla, więc nawet jej zniesienie (co notabene byłoby sprzeczne z polskim i unijnym prawem) niewiele by dało. Jednak w projekcie znalazła się inna definicja marży, rozumiana jako różnica między ceną zakupu surowca a ceną sprzedaży do detalisty. A zatem tak rozumiana marża obejmuje wszelkie koszty związane z wytworzeniem paliwa, od transportu począwszy, a na pracowniczych kończąc. Problem w tym, że dzisiaj cena paliwa jest coraz mniej zależna od ceny ropy; największy wpływ mają na nią giełdowe notowania gotowych paliw.
Co by się stało, gdyby w Polsce ceny hurtowe paliw byłyby poniżej notowań giełdowych? Import paliw do Polski stałby się nieopłacalny – nie zapominajmy, że aż jedna trzecia paliw na naszym rynku pochodzi z importu. Zatem bardzo szybko zabrakłoby paliwa, a młodsi z nas, którzy czasy PRL znają jedynie z filmów, z autopsji poznaliby, czym są kolejki na stacjach benzynowych i racjonowanie paliwa.
Na urzędowe obniżenie cen paliw zdecydowały się Węgry. Efekt? Musiano wprowadzić limity tankowania, małe stacje bankrutują, a około jedna trzecia stacji notuje braki paliwa. W teorii Węgier może tankować jak przed lutym, w praktyce – musi polować na reglamentowane paliwo.
A przecież drożeje nie tylko paliwo. Drożeje także żywność. Czy wobec tego uznać, że różnica między kilogramem mięsa w skupie a kilogramem szynki to marża, która stanowi czysty zysk przedsiębiorcy? A gdzie koszty wytworzenia, w tym rosnące ceny energii, wspomnianych paliw, gdzie płace, marketing itp.? Gdyby to było takie łatwe, na Kubie panowałby dostatek. Tam żywność jest – nominalnie – bajecznie tania. Tyle, że trudno ją kupić.
Churchill rzekł ponoć, że demokracja jest fatalnym systemem, ale lepszego nie wynaleziono. Gospodarka rynkowa nie jest receptą na wieczną szczęśliwość, jednak wszelkie inne systemy okazywały się klapą. Między rozkładaniem rąk – „bo przecież wojna na Ukrainie” – a próbami powrotu do przeszłości jest cała gama rozwiązań. Szkoda, że nikt o te możliwości nie zapyta przedsiębiorców. Jest wielu chętnych do przerzucania na nich obciążeń, ale znacznie mniej – do pytania ich o radę.