Zamieszanie wokół informacji o członkostwie Warszawy w grupie C40 – światowych metropolii, których władze dążą do ograniczenia kryzysu klimatycznego – pokazuje, że komunikowanie kwestii związanych z ekologią i ESG wymaga rozwagi i umiejętności. Niepokój wśród konsumentów i wśród producentów to ostatnia rzecz, której dzisiaj, w i tak niespokojnych czasach, potrzebujemy.
Zaczęło się niewinnie: prezydent Rafał Trzaskowski pochwalił się, że Warszawa dołączyła do odpowiedzialnych miast, które chcą walczyć ze zmianami klimatu. Nie tylko inwestując w ekologiczne rozwiązania, nie tylko dążąc do zmniejszenia zanieczyszczeń m.in. poprzez ograniczenie ruchu kołowego, ale również edukując mieszkańców. Wydawać by się mogło, że taki kierunek nie powinien budzić niczyich zastrzeżeń. A jednak…
Okazało się, że na zlecenie C40 powstał raport, który określa cele działań skierowane do obywateli. A w nich czytamy ni mniej, ni więcej, że celem na rok 2030 powinno być ograniczenie konsumpcji mięsa do 16 kg rocznie na osobę, a nabiału do 90 kg. Każdy miałby kupować tylko kilka sztuk odzieży rocznie. Wariant optymalny (dla autorów opracowania, a nie dla konsumentów) zakłada, że mięso i produkty odzwierzęce w ogóle zostałyby wyeliminowane z jadłospisu. Dodajmy, że na 100 mieszkańców miałoby przypadać 19 aut.
Brzmi jak z Orwella i przypomina realia Korei Północnej. Nic dziwnego, że temat podchwyciła niechętna Trzaskowskiemu prawica, formułując przekaz: prezydent Warszawy chce zakazać warszawiakom jedzenia mięsa i jajek. A Ratusz, zamiast szybko odeprzeć atak, dość długo się zastanawiał, zanim wydał miałkie oświadczenie, że Warszawa nie płaciła za ten raport i nie miała wpływu na jego kształt.
Oczywiście, rok wyborczy powoduje, że każda taka sytuacja będzie wykorzystana. Ale patrzmy nie tylko na politykę, której każdy z nas ma powyżej uszu. Patrzmy na to, jak podobne sytuacje oddziałują na odbiorców, także na biznes. Polityka klimatyczna jest koniecznością, a to, co budziło sceptycyzm jeszcze dziesięć lat temu, dzisiaj jest powszechnie akceptowane – na przykład odejście od węgla i inwestycje w nisko- i zeroemisyjną energetykę. Nie stało się to za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tylko wymagało wielu działań edukacyjnych i politycznego konsensusu na poziomie unijnym i krajowym. A o ileż bardziej wrażliwa dla każdego z nas jest sfera naszych codziennych przyzwyczajeń – od nawyków żywieniowych po kwestie transportowe.
Pomysły odgórnego ograniczania spożycia mięsa czy samej hodowli zwierząt muszą niepokoić rolników i całą branżę rolno-spożywczą. Z jakim oporem spotykają się podobne pomysły władz, pokazał przykład Holandii i długotrwałych starć rolników z policją w ubiegłym roku. A co dopiero mówić o wprowadzeniu kolosalnych zmian w kilka-kilkanaście lat. Czynienie z utopijnych pomysłów wizytówki edukacji ekologicznej to rzecz nieprzemyślana i niebezpieczna.
Polski biznes jest coraz bardziej świadomy, że powstrzymanie procesu zmian klimatycznych wymaga uruchomienia procesu dużych zmian także po stronie przedsiębiorców. Że trzeba przystosować się do nowych wyzwań i dostrzec w tym szansę. Proces budowy tej świadomości i wciągnięcia przedsiębiorców do koalicji prośrodowiskowej można łatwo zakłócić. Między innymi dezinformując na temat działań klimatycznych albo lekceważąc obawy i nastroje. Politycy prawicy nie powinni podsycać lęków, a politycy liberalni i lewicowi – bagatelizować tych lęków i wspierać absurdalnych pomysłów. Przecież ochrona klimatu to cel, który znakomita większość Polaków popiera ponad podziałami.