Aż 2 miliardy dolarów to cena za drużynę NBA Los Angeles Clippers! Sprzedaje - ukarany za rasizm Donald Sterling. Kupuje - były szef Microsoftu Steve Ballmer. Ale to nie koniec historii. Cena jest rekordowa, ale Sterling i tak jest niezadowolony więc wybiera się do sądu by wywalczyć od NBA odszkodowanie. W Los Angeles się jednak cieszą, bo wierzą że Ballmer stworzy zespół mogący grać o mistrzostwo.
W piątkowy wieczór Steve Ballmer zasiadł na trybunach hali Staples Center w Los Angeles. Ten 58-letni, łysy jak kolano i uśmiechnięty od ucha do ucha jegomość wcale nie wygląda na jednego z najbogatszych ludzi świata. Tego wieczora przyszedł podziwiać grę hokeistów Kings, ale "Królowie" akurat przegrali z Chicago Blackhawks. Niebieska koszula, którą założył Ballmer, brak marynarki oraz krawata ułatwiały zadanie realizatorom transmisji, którzy mogli łatwo wyłapać go okiem kamery spośród wbitych w garnitury VIP-ów. To nie Patrick Kane z Chicago okazał się bohaterem wieczoru. Został nim właśnie Steve Ballmer, o którym wtrakcie meczu komentatorzy mówili już że to faworyt w kolejce chętnych do kupienia Los Angeles Clippers. Wszystko oficjalnie zostało potwierdzone kilka godzin później.
Rekordowa cena
Rzeczywiście okazało się że Steve Ballmer będzie nowym właścicielem ekipy z Miasta Aniołów. Zapłaci za nią aż 2 miliardy dolarów. Ta cena oznacza, że Clippers stali się najdroższą drużyną w historii NBA. Do tej pory za żaden koszykarski klub nie zapłacono więcej niż 550 milionów dolarów. W amerykańskim, zawodowym sporcie tylko bejsboliści Los Angeles Dodgers kosztowali więcej. Dokładnie 2,1 miliarda dolarów. Właściciele tego zespołu wśród których jest legendarny koszykarz "Magic" Johnson chcieli też kupić Clippers, ale podobnie jak inni chętni zostali przelicytowani. Tak wysoka cena transakcji to mimo wszystko zaskoczenie. "Forbes" szacował wartość Clippers na 575 milionów dolarów. Dziennikarze przewidywali że może ona sięgnąć miliarda. Skończyło się na dwóch. Przepłacony zakup? Wcale jednak nie musi okazać się złą inwestycją. Pamiętajmy bowiem, że Los Angeles to światowa stolica show-biznesu, ogromny rynek reklamowy, tu gwiazdy świecą najjaśniej. Od wielu lat potrafili wykorzystywać to Los Angeles Lakers - jedna z najbardziej utytułowanych, ale też najcenniejszych drużyn NBA. Do tego - w NBA bardzo rzadko nadarza się okazja kupienia klubu. Gdy już jest taka możliwość ceny zazwyczaj okazują się dużo wyższe niż szacowana wartość zespołu. Sam Ballmer przyznał, że częściowo płaci za potencjał jaki ma jego nowa drużyna.
Kim jest Ballmer?
Steve Ballmer wydał sporą część ze swojego ogromnego majątku. Forbes doliczył się u niego prawie 19 miliardów dolarów i umieścił w 50-tce najbogatszych ludzi na ziemi. Ballmer był jednym z pierwszych pracowników Microsoftu. W 2000 roku zastąpił Billa Gatesa na stanowisku dyrektora zarządzającego. Ale ponieważ Gates wciąż chciał rozwijać firmę według swojej wizji to panowie często się kłócili. Nie przeszkodziło to jednak Ballmerowi kierować Microsoftem przez kolejnych 14 lat. Odszedł w lutym tego roku. Menedżerem był świetnym, o czym świadczą powiększane z roku na rok zyski. Kontrowersyjny też bywał, jak wtedy gdy krytykował system Linux, nazywając go "rakiem", który sprzeciwia się ochronie własności intelektualnej. Za co zresztą został obrzucony jajkami przez studentów w Budapeszcie. No i Ballmer czasami też się myli, bo w 2007 roku powiedział o IPhonie, że nie ma szans aby produkt firmy Apple odniósł jakikolwiek sukces. Jeśli dodamy do tego jego energię, którą podobno zaraża pracowników to mimo wszystko wyjdzie niezły kandydat na właściciela klubu NBA. - Kocham koszykówkę. Zrobię wszystko, by Los Angeles Clippers wygrywali i to wygrywali w wielkim stylu - skomentował swoją inwestycję. - Marzę o mistrzostwie NBA, chcę aby nazwa Clippers budziła emocje - dodał w wywiadzie dla The Times. Czy możemy w te słowa wierzyć? Chyba tak, bo to nie jest kaprys miliardera, tylko przemyślany zakup. Skąd ten wniosek? Ano stąd, że Ballmer właścicielem drużyny NBA próbuje zostać już od 2008 roku. Do tej pory jego starania kręciły się wokół Seattle, gdzie wraz z grupą inwestorów próbował reaktywować SuperSonics. Potem chciał odkupić Sacramento Kings od rodziny Maloof. Też w celu przeniesienia drużyny do Seattle. Clippers na pewno lokalizacji nie zmienią, bo to warunek Rady Gubernatorów (w jej skład wchodzą wszyscy prezesi klubów NBA) która musi jeszcze zatwierdzić transakcję. Ale to powinna być już tylko formalność.
Czy to koniec afery Sterlinga?
Przypomnijmy, że Clippers przez lata byli jedną z najgorszych drużyn w NBA. W głębokim cieniu słynnych Lakers, z którymi dzielą halę Staples Center. W ostatnich latach sytuacja się jednak zmieniła. Clippers mają gwiazdy jak Blake Griffin czy Chris Paul, ale też doświadczonego trenera Doca Riversa i ostatnio grają lepiej niż Lakers. Tyle, że miesiąc temu drużyna przeżyła prawdziwe trzęsienie ziemi. A wszystko za sprawą właściciela - Donalda Sterlinga. 81-letni miliarder, który Clippers kupił 33 lata temu (za 12,5 miliona dolarów, wtedy jeszcze grali w San Diego) jest znany ze swoich rasistowskich poglądów. Nigdy nie miały one jednak wpływu na jego koszykarską działalność. Tym razem było inaczej bo jego wypowiedzi nagrała była kochanka V.Stiviano, nagranie opublikował portal TMZ i się zaczęło. Rasistowski skandal komentowali wszyscy od LeBrona Jamesa i Kobego Bryanta po prezydenta USA Baracka Obamę. Media za oceanem sprawą żyły przez kilka dnia, ale władze ligi szybko postanowiły temat zakończyć. Nowy komisarz Adam Silver stanął przed pierwszym poważnym problemem i zareagował bardzo ostro. Karą dla Sterlinga była grzywna w wysokości aż 2,5 miliona dolarów oraz dożywotni zakaz działalności w NBA. Sterling musiał też sprzedać klub. Negocjacje prowadziła jego żona Shelly (chociaż chyba są w separacji). Cena jest całkiem niezła, ale dla Sterlinga niezadowalająca. Biznesmen, który lubił mówić, że nigdy niczego nie sprzedał, został do sprzedaży swojej własności zmuszony. Więc postanowił pójść do sądu. Chce od NBA odszkodowania. W wysokości miliarda dolarów. Wniosek jeszcze nie został złożony, ale podobno to tylko kwestia czasu. Na pocieszenie pozostaje fakt, że dziennikarze za oceanem są zgodni. Prawnicy NBA są na proces przygotowani. Najkrócej rzecz ujmując: Sterling chce udowodnić, że bezprawnie został pozbawiony swojej własności. Ale zawodowe ligi w Stanach Zjednoczonych działają na zasadzie franczyzy i każdy właściciel przed zakupem druzyny - także Sterling - musi podpisać Konstytucję NBA. Zgodnie z nią władze ligi i pozostali właściciele klubów postąpili zgodnie z prawem zmuszając 81-latka do sprzedaży klubu. To już chyba koniec tej historii...