Przez ostatnie pół roku zamiast grać w koszykówkę, ciężko trenuje i odpowiada na pytanie: „jak twoje kolano?” Derrick Rose w dniu swoich 24-tych urodzin może już powiedzieć, że jest dobrze, coraz lepiej. I może z optymizmem patrzeć w przyszłość. Na powrót najmłodszego MVP w historii NBA, koszykarza absolutnie wspaniałego, lidera Chicago Bulls i następcy Michaela Jordana musimy jednak jeszcze trochę poczekać.
29 kwietnia Chicago zamarło. Razem z upadkiem Derricka Rose`a na parkiet hali United Center, runęły marzenia kibiców Bulls o pierwszym od 1998 roku tytule mistrzowskim. W pierwszym meczu fazy play off z Filadelfią lider „Byków” zerwał więzadła krzyżowe przednie w lewym kolanie. Nie zagrał do końca sezonu, Bulls zamiast walczyć o tytuł odpadli już w pierwszej rundzie.
Powrót Derricka Rose'a jest coraz bliżej, ale nie nastąpi wcześniej niż na początku przyszłego roku. „Z moim kolanem jest coraz lepiej, ale do powrotu wciąż daleko, nie jestem w stanie powiedzieć kiedy będę gotowy, bo wszystko zależy od lekarzy. Rehabilitacja jest bardzo ciężkim wyzwaniem, być może jednym z najcięższych w mojej karierze i wiem, że przyspieszanie powrotu na siłę mogłoby jeszcze bardziej pogorszyć sprawę” - przyznaje koszykarz.
Mimo kontuzji Rose stara się wspierać kolegów z drużyny i regularnie pojawia się na treningach Bulls. W wywiadach powtarza, że jego celem jest zdobycie mistrzostwa NBA.
O tym jak przebiega rehabilitacja możemy dowiedzieć się ze spotów reklamowych przygotowanych przez firmę Adidas. Oczywiście sporo w tym kalkulacji, wyrachowania i liczenia wielkich pieniędzy. Bo Adidas podpisał z D-Rose`m 10-cio letnią umowę, wartą 250 milionów dolarów. Lider Bulls dostał własną linię odzieży i nawet własne logo. Miał je promować na parkiecie. Kontuzja pokrzyżowała te plany, ale specjaliści od marketingu znaleźli rozwiązanie. „To jest coś czego nie doświadczył dotąd żaden sportowiec” mówi o kampanii „The Return” („Powrót”) wiceprezydent Adidasa Lawrence Norman. W reklamy łatwo jednak uwierzyć. Bo Rose rzeczywiście ciężko pracuje na swój powrót. A łzy na konferencji prasowej Adidasa z pewnością były szczere. To były łzy chłopaka, który chce po prostu robić to co kocha. Chce grać w koszykówkę.
Chłopak z South Side
Derrick Rose to w Chicago postać wyjątkowa. Urodził się i wychował w tym mieście. W jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic, Englewood. Wychowany przez matkę, ma trzech starszych braci, którzy nauczyli go podstaw koszykówki, ale też chronili na ulicach South Side. Jak na chłopaka z dzielnicy rządzonej przez gangi Rose wyrósł na niezwykle spokojnego człowieka. „Moja mama zwykle mówiła mi, żebym się nie wywyższał, że jestem taki jak inni, więc wolę trzymać buzię na kłódkę i po prostu grać” – mówił w jednym z wywiadów.
Dziś jest już trudniej bo gdzie się nie pojawi, tam towarzyszy mu kilkudziesięciu dziennikarzy. Mikrofony, kamery, aparaty fotograficzne. Jeśli przez chwilę brakuje przy nim dziennikarzy, to błyskawicznie zjawiają się tłumy kibiców. Ciężko to wytrzymać. Stąd też ucieczka aż na 84 piętro Trump Tower. Od kilku miesięcy to właśnie w tym jednym z najwyższych i najdroższych budynków świata mieszka Derrick Rose. „Są takie chwile że to całe zamieszanie wokół mojej osoby działa mi na nerwy” – zwierzał się w magazynie „GQ”. „W Chicago nie jestem w stanie wyjść na miasto. Ani przez sekundę nie mogę być sam”. Ostatnio Rose na popularność już nie narzeka. Założył konto na twitterze, na jego profilu na facebooku cały czas coś się dzieje. Niedługo zostanie ojcem. Ze swą wieloletnią dziewczyną Mieką Reese spodziewają się dziecka.
Sweet Home Chicago
W „Wietrznym Mieście” taką popularnością cieszy się jeszcze chyba tylko Barrack Obama. Zresztą Rose ma bezpośrednie połączenie telefoniczne do Białego Domu, w końcu prezydent Stanów Zjednoczonych to najbardziej zagorzały fan lidera Chicago Bulls.
Kibice w Chicago go kochają. On kocha Chicago. Nazwę miasta ma wytatuowaną na lewym nadgarstku. Widnieje tam napis: „Sweet Home Chicago”. Tatuaży odnoszących się do przeszłości Rose ma zresztą więcej. „Poohdini” – bo babcia małego Derricka nazywała go Winnie the Pooh (czyli Kubuś Puchatek), jest też imię jego matki - Brenda, nazwa jego dzielnicy i kilka tatuaży odnoszących się do religii.
Kilkanaście miesięcy przed wyborem do NBA Derrick Rose spędził w Memphis. Tam, w drużynie akademickiej grał z numerem 23. Chociaż podobno tylko dlatego, że 25 było zastrzeżone. Z 25-tką grał w zespole Memphis Tigers Penny Hardaway. W NCAA Rose spędził tylko rok, poprowadził Memphis do finału, tam lepsi okazali się koszykarze Uniwersytetu Kansas. Dla niego przyszedł czas na NBA. Przez całe moje życie słyszałem: "musisz nauczyć się chodzić zanim zaczniesz biegać. Musisz wierzyć że możesz osiągnąć to co chcesz. Nie roztrwoń swojego talentu - tego nie można kupić” - mówił Rose w reportażu NBA TV, który zapowiadał jego wejście do najlepszej ligi świata.
Bulls wybrali go z pierwszym numerem w drafcie w 2008 roku. Ta decyzja szybko zaczęła przynosić zyski. Rose został debiutantem roku, zagrał z trzech Meczach Gwiazd i szybko stał się jedną z największych postaci ligi. Doprowadził Chicago do czterech kolejnych występów w play-off. W grudniu zeszłego roku podpisał nowy, pięcioletni kontrakt, warty 94,8 milionów dolarów.
Dzięki Rose`owi Bulls znowu są potęgą. Już w sezonie 2010/11 do play off startowali z najlepszym bilansem w NBA. D-Rose zgarnął nagrodę dla najlepszego zawodnika sezonu zasadniczego. W wieku zaledwie 22 lat nie dokonał tego nikt przed nim. W historii Chicago Bulls tytuł MVP zdobywał tylko Michael Jordan. „Pamiętam jak podczas przedsezonowego obozu mówiłem że chciałbym zostać MVP. To nie była zarozumiałość. Wiedziałem ile ciężkiej pracy wykonałem w lecie, w przerwie międzysezonowej. Chciałem stać się lepszym zawodnikiem, tylko o to chodziło” - mówił Derrick Rose odbierając nagrodę.
Ubiegłoroczny finał Konferencji Wschodniej Bulls jednak przegrali z Miami Heat. Teraz miało dojść do rewanżu. Na razie musimy na to poczekać co najmniej do play – off 2013. A czekając na powrót D-Rose`a warto przypomnieć sezon 1985/86. wtedy groźnej kontuzji nabawił się Michael Jordan. Jego powrót się opóźniał. „His Airness” stracił spora część sezonu, ale jak wrócił to zaraz potem zagrał słynny mecz (i całą serię) z Bostonem, rzucając 63 punkty (w serii do 3 zwycięstw miał średnią 43,7 pkt./mecz, ale Bulls przegrali z Celtics). Te 63 punkty do dziś są rekordem play – off. Podobieństwa nasuwają się same, prawda?
Następca Jordana
Derrick Rose, chociaż gra na innej pozycji niż Jordan, to ma być jego następcą. Porównań z wielkim Michaelem Jordanem konsekwentnie unika, ale dwa lata temu, gdy Chicago Bulls walczyło o udział w play – off z Toronto Raptors, Rose powiedział: "Kilka lat temu w Chicago była najlepsza drużyna na świecie. Mam nadzieję, że nadejdzie taki czas kiedy ja zostanę uznany najlepszym zawodnikiem, a Chicago Bulls będzie cieszyć się z siódmego w historii mistrzostwa NBA." Pierwsze marzenie Derrick Rose już spełnił. Realizacja drugiego odsunęła się w czasie. Tak jak inne marzenie, o zdobyciu olimpijskiego złota.
„Byłem najlepszym dzieciakiem w okolicy. Całe może życie wszyscy mi mówili że jestem numerem 1. Nigdy nie chciałem na siebie zwracać uwagi, ale i tak wszyscy się mną interesowali. Zawsze tak było” – Derrick Rose.