W tle olimpijskiej rywalizacji na igrzyskach w Londynie coraz mocniej zarysowuje się protest przeciwko zasadom marketingowym narzucanym zawodnikom i trenerom przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Inicjatorem tych działań jest rywal Marcina z bieżni, amerykański biegacz Nick Symmonds.
Lekkoatleta, jedna z największych polskich nadziei na medal podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie
Cała afera rozpoczęła się od tatuażu tego zawodnika, a konkretnie oferty sprzedaży powierzchni ciała pod tatuaż dla konkretnego sponsora. Dzięki temu Nick mógłby zarobić trochę pieniędzy, a potencjalny sponsor miałby ciekawą formę reklamy – jego logo było widoczne na filmikach i zdjęciach z treningów i zawodów, w których brał udział amerykański sportowiec. Jednak okazało się, że taka forma reklamy podczas igrzysk jest niedopuszczalna. Nick, który znalazł sponsora na nietypową ofertę, teraz jest zmuszony zalepić to miejsce plastrem, w przeciwnym razie grozi mu dyskwalifikacja. Wszystko przez artykuł nr 40 Karty Olimpijskiej, którą każdy z nas – uczestników londyńskiej olimpiady – musiał podpisać. Wytyczne MKOl kategorycznie zabraniają w trakcie trwania igrzysk wykorzystywania wizerunku czy nazwiska sportowca dla celów reklamowych przez inne firmy niż… oficjalni partnerzy i sponsorzy organizatora igrzysk.
Nick postanowił protestować, do akcji mocno wykorzystał media społecznościowe, zyskał poparcie tysięcy kibiców. Do jego działań zaczęło przyłączać się wielu utytułowanych sportowców, m.in. mistrzyni olimpijska w biegu na 100 m ppł. Dawn Harper, mistrzyni świata z Daegu na 400 m ppł. Lashinda Demus, czy mistrz świata z Osaki na 1500 i 5000 m Bernard Lagat. Co chwilę dochodzą kolejni.
W czym tkwi problem? Żaden sportowiec w trakcie trwania igrzysk nie może bez indywidualnej zgody MKOl oferować możliwości reklamowych lub sponsoringowych nawiązujących do jego olimpijskiego występu. Taki zakaz może powodować, że wielu sportowców, a raczej ich indywidualni sponsorzy, ponoszą konkretne straty. Wiele z firm inwestowało w nich przez cały rok, z nadzieją uzyskania skutecznej reklamy, szczególnie podczas igrzysk. To przecież doskonała forma promocji - fakt, że wspiera się olimpijczyka, czy nawet medalistę! A tu nagle zostali pozbawieni możliwości „skonsumowania” tego faktu. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się, gdyby niektóre sprawy znalazły swój finał w sądzie, bo przecież żaden sponsor nie będzie zadowolony z takiego obrotu sprawy.
Z drugiej strony staram się zrozumieć argumentację MKOl. Dbają o interes sponsorów, którzy przecież wykładają spore pieniądze, na to aby olimpijska lokomotywa sprawnie funkcjonowała. Zdaję sobie sprawę, że zawsze trudno o złoty środek, tam gdzie chodzi o pieniądze i to przecież niemałe. Jednak skoro MKOl na tym zarabia, to dlaczego nie może się sprawiedliwie dzielić tymi pieniędzmi z zawodnikami, tym bardziej, że zabiera im możliwość zarobkowania dzięki indywidualnym kontraktom?
Warto pamiętać, że spośród kilku tysięcy sportowców, tylko nieliczne jednostki mają tak lukratywne umowy reklamowe jak Usain Bolt, czy Kobe Bryant, co pozwala im na dostanie życie. Reszta często dokłada do swojej sportowej przygody, inwestując swoje czy sponsora pieniądze w specjalistyczne zgrupowania i sprzęt sportowy. Możliwość „sprzedania” swojej osoby potencjalnemu sponsorowi w kontekście olimpijskiego występu bywa często jedyną formą dodatkowego zarobku.
Restrykcje wobec olimpijczyków idą znacznie dalej. Ograniczona została możliwość relacjonowania przez samych sportowców ich występów w trakcie igrzysk. Wyobraźcie sobie, że nie będziemy mogli na naszej stronie czy którymś z profili w mediach społecznościowych zamieścić żadnego nagranego przez nas klipu wideo zrealizowanego na terenie obiektów olimpijskich, ani osadzać innych filmów z igrzysk, opublikowanych np. na zewnętrznych portalach. Duże ograniczenia dotyczą też zdjęć oraz samych relacji z występów na bieżni. Np. żeby umieścić fotki zrobione na terenie wioski olimpijskiej musimy mieć zgodę każdej osoby znajdującej się na zdjęciu… Nie możemy również w żaden sposób, choćby dla celów informacyjnych (np. że jesteśmy olimpijczykami), umieszczać na naszej stronie symboliki olimpijskiej, logotypów itd. Można używać jedynie określeń słownych.
To wszystko powoduje, że niestety, ale odczuwa się pewien niesmak. Wiem, że zawodnicy i trenerzy powinni skupiać się przede wszystkim na sportowym występie, ale obok tego problemu nie można przejść obojętnie i teraz jest właśnie najlepszy czas, żeby takie sprawy nagłaśniać. Widmo potencjalnej dyskwalifikacji na którą można "zasłużyć" nawet nieświadomie (nie taka koszulka, nie taki wpis czy zdjęcie na blogu, umieszczenie loga swojego sponsora) powoduje moje oburzenie. Działacze MKOl z góry narzucają rozwiązania uderzające w samych sportowców, nie pytając ich o zdanie, i nie dając jakiegokolwiek wyboru, de facto ograniczając ich wolność osobistą i zawarte wcześniej umowy sponsorskie. Wg mnie w tak trudnej i delikatnej materii, powinno obowiązywać wspólnie wypracowane kompromisowe rozwiązanie, które godziłoby interesy obu stron. Mam nadzieję, że protest zapoczątkowany przez Nicka Symmondsa odniesie swój cel i dojdzie do takiej sytuacji, że przed kolejnymi igrzyskami zasady olimpijskiego marketingu będą uwzględniać w większej mierze również racje zawodników.