Dziś nad ranem czasu polskiego na ringu w Las Vegas zmierzyli się Manny Pacquiao i Timothy Bradley. Ich walka miała być jedną z ciekawszych w tym roku. Tak też było, jednak z uwagi na werdykt jaki zapadł po pojedynku, starcie to może aspirować do wygranej w innej kategorii, przekrętu roku.
O samej walce nie będę rozpisywać się w szczegółach. Jej stawką był pas WBO wagi półśredniej należący do Filipińczyka. Dodam tylko to, co widziały miliony widzów na całym świecie. Bradley (29-0, 12 KO) mimo dobrej postawy na pewno nie zasłużył na zwycięstwo. W całym dwunastorundowym pojedynku Manny (54-4-2, 38 KO) był lepszym pięściarzem, co zresztą potwierdziły statystyki ciosów.
Dwóch arbitrów punktowych typowało 115-113 dla Amerykanina, jeden w takim samym stosunku dla obrońcy pasa. Publiczność zgromadzona w MGM Grand przyjęła werdykt gwizdami. Ich reakcja była słuszna, jak bowiem reagować na takie „drukowanie” wyniku walki na oczach tylu ludzi?
Co do przekrętu zgodni są w zasadzie wszyscy liczący się eksperci ze Stanów Zjednoczonych, w tym m.in. redaktorzy z EastSideBoxing.com, Dan Rafael z ESPN oraz komentatorzy telewizji HBO. W polskich portalach o boksie opinie też są raczej jednoznaczne.
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że takich przekrętów w zawodowym boksie w ostatnim czasie jest coraz więcej. Nie od dziś wiadomo, że profesjonalne pięściarstwo to także biznes. Jednak ostatnie lata pokazują, że to przede wszystkim biznes, a dopiero potem sport. A powinno być przecież odwrotnie.
Praktycznie w każdym miejscu na świecie można być świadkiem „drukowania” werdyktów. Nikt nigdy nikogo za rękę nie złapał, ale przykładów na majstrowanie przy wynikach mniej lub bardziej ważnych pojedynków można podawać sporo.
Na szybko na myśl przychodzi mi kilka walk. Nikołaja Wałujewa z Larry Donaldem, Marco Hucka z Denisem Lebiedjewem, Marco Hucka z Olą Afolabim, Andrzeja Gołoty z Johnsem Ruizem, czy na naszym podwórku Krzysztofa Cieślaka z Darkiem Snarskim. Po dogłębnej analizie takich przykładów można podać dużo więcej.
Niestety, bowiem takie sytuacje zabijają boks zawodowy. I można byłoby przymknąć na nie oko, gdyby zdarzały się naprawdę rzadko. Ostatnio jednak wpisały się w krajobraz profesjonalnego pięściarstwa na tyle, że praktycznie co kilka tygodni jesteśmy świadkami kolejnego przekrętu na dużej gali.
Wszystko to sprawia, że ja jako kibic pomału zastanawiam się, czy nie znaleźć sobie innej pasji. Po co bowiem zarywać nocki, emocjonować się przebiegiem walki skoro wszystko i tak ustawili panowie „na górze”. Tylko z drugiej strony, czy znajdę inną dyscyplinę, która tak bez reszty mnie pochłonie?