Słońce stało już wysoko, kiedy wraz ze znajomą dotarliśmy do miejscowości
Sycze, położonej 15 min. piechotą od Św. Góry Grabarki.
W 1947 roku powstał tu monaster żeński Świętych Marty i Marii
oraz przepiękne trzy klasztorne cerkwie.
Grabarka jest najważniejszym miejscem kultu religijnego
dla wyznawców prawosławia w Polsce.
Wraz za sporą grupą pielgrzymów szliśmy ku nieznanemu.
Przyznam się na wstępie, że prócz kilku podstawowych wiadomości dotyczących
Prawosławia niewiele wiedziałem o tej religii. Dopiero przyjazd Cyryla sprawił,
że postanowiłem trochę głębiej wejść w temat.
W moim przypadku „wejść w temat” oznacza tylko jedno: przeżyć coś na własnej
skórze, doświadczyć, zobaczyć, dotknąć ,polizać, sparzyć się.
Choćbym nie wiem ile książek przeczytał na dany temat, nic mi nie zastąpi
energii miejsca i ludzi. Tylko dzięki niej jestem w stanie cokolwiek szczerego
powiedzieć na dany temat. Mieliśmy na sobie nienaganny, ale dość
przeciętny strój. Postanowiłem nie rzucać się w oczy.
Ukochane t-shirty z trupimi czaszkami odstawiłem na inne okazje.
Co kraj to obyczaj.Podobnie jest z religią.
W buddyzmie tybetańskim widok czach na tiszercie nikogo nie
szokuje, w końcu cała Tybetańska Księga Umarłych bogata jest w przepiękne reprodukcje thanek przedstawiające różne aspekty naszego umysłu, również te mroczne
Gdy przeszliśmy las i doszliśmy do asfaltu, liczne obcasiki zastukały na drodze.
Kobiety w większości wystrojone były w cieliste rajtki,
ciasne spódnice i bluzki z pienistymi żabotami.
Na kilometr ziało od nich słodkimi perfumami
zmiksowanymi z preparatem molobójczym.
Znam ten zapach z podstawówki, z lat 80tych.
Skóropodobne trzewiczki z olbrzymimi kokardami pełzały teraz wokół cerkwi.
Głowa kobiety zgięta ku ramieniu pod nieprawdopodobnym kątem ,wyglądała jak
zupełnie niezależny byt.
Ta poza przypominała pozę skrzypaczki. Z tą drobną różnicą,
że zamiast skrzypiec na jej ramieniu spoczywał duży, drewniany krzyż.
Przy każdym kolejnym „szurze” unosiła się niewielka chmura pyłku,
po czym opadała na mokre czoło kobiety. To było już jej drugie okrążenie wokół
cerkwi. Na kolanach. Bez cielistych rajstop.
Gdy wstała w końcu, ośmieliłem się spojrzeć na jej kolana.
Wyglądały jak czarno-czerwone rafy, jak kratery zastygłego wulkanu zwieńczone pierścieniem oparów.
Ostatnie promienie słońca wydrążyły na jej zmęczonej twarzy delikatny uśmiech
satysfakcji. Prawie natychmiast zdecydowałem się na zdjęcie.
Kobieta uśmiechnęła się życzliwie i dodała nieśmiałe „spasiba”
Dopiero potem dotarło do mnie co zrobiłem i jaką otrzymałem odpowiedź.
Za podobną akcję w kościele rzymsko-katolickim dostałbym prawdopodobnie w łeb.
Niejednokrotnie od obrońców krzyża oberwało mi się. Nie tylko słowem, ale i czynem.
„Spierdalaj stąd ty czerwona szujo !”-oto jak mnie potraktowano za zwykłe zdjęcie.
Plan ogólny: krzyż, kilku obrońców, w tle pałac prezydencki.
Tutaj defacto naruszyłem prywatność, wtargnąłem w czyjś bardzo intymny moment.
Kobieta zaprowadziła szybki „porządek” na swoich postrzępionych kolanach,
zapaliła świeczkę i udała się w gąszcz spoczywających wokół cerkwi krzyży.
Zrobiło to na mnie nieprawdopodobne wrażenie. Piszę o tym, by podkreślić
z jak ogromnym oddaniem ludzie traktują tam swój pobyt, wiarę, oddanie dla Boga.
Nie jest to bezmyślne odklapanie:” moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”
Poczułem naprawdę olbrzymie zaangażowanie, wiarę i autentyzm. Najdziwniejsze jest to, że nie trzeba w tym wszystkim wydawać z siebie dźwięków jakby stu czternastu bólów porodowych na raz, tylko z pokorą ,w ciszy, przeżywać swoje oddanie, lęki, nadzieje.
Szanowni czytelnicy, proszę mnie nie zrozumieć źle, nie czepiam się katolików ,w każdej religii znajdziemy dwa bieguny. Z jednej strony bezpretensjonalne oddanie ,wiarę i miłość , z drugiej, zwykłą patologię.
Oczywiście dla mediów bohaterem wydarzeń na Św.Górze Grabarce stał się
patriarcha Moskwy, Cyryl 1. Dla mnie, zarówno w tym artykule, jak i na zdjęciach,
głównymi bohaterami stali się pielgrzymi i atmosfera jaka towarzyszyła wydarzeniom.
Cyryl, owszem fascynujący, jeszcze bardziej ceremonie, w których pośrednio uczestniczyłem. Ilość szat zmienianych przez patriarchę była imponująca. Złota, srebra, kobalty, wszystkie bezkompromisowo zdominowały cyrylową przestrzeń garderobianą.
Haute Couture w wersji cerkiewnej. Na górze bogactwo( ołtarz ,Cyryl i inni brodacze) na dole bieda-pielgrzymi i okoliczni wieśniacy.
Pretensjonalne, ale prawdziwe.
Ostatnią nadzwyczajną atrakcją było dla mnie spędzenie paru godzin na prawosławnym cmentarzu. W nocy kilka godzin przed Świętem Przemienienia Pańskiego odbyło się zbiorowe odśpiewanie ortodoksyjnych chorałów, niezwykłe przeżycie, z jednej strony bardzo ekstatyczne, z drugiej medytacyjno-kontemplacyjne. Oryginalne teksty starocerkiewne, mimo iż nie wiele rozumiałem, nadały charakter mistycznej liturgii .
Nad grobami siedziały całe rodziny, ich ciała wygięte w łuki, wyraźnie pochylone nad licznymi świeczkami, przypominały efemeryczne duchy. Mgły od mirry i innych świec zdawały się być cierpkie i kleiste.
Tworzyły całuny subtelnie unoszące się nad krzyżami. Oczy pielgrzymów lśniły blaskiem odbitym od wijących się płomieni, dzięki czemu mogłem w kontrastowych monochromach wyłapać emocje malujące się na ich twarzach.
Trzydzieści parę lat temu Zygmunt Mycielski napisał:
(…)Arcydzieła stoją często Na pograniczu rozgadania. Patos sąsiaduje z frazesem”
Tym właśnie akcentem kończę. Nie chcę przegadać owej prawosławnej „uczty”.
Zostawiam ją w swoim naturalnym sacrum i magicznej prostocie.