Piwu z puszki i grillowanej kiełbasie mówię w tym roku „nie”. Spożywanie tych śmieci na majówce to tradycja zła i bezsensowna, relikt czasów kiedy nic innego nie było na półkach i rażący przykład tego, jak silne przyzwyczajenie zamyka nam drogę do kreatywnego popasania. Na moim grillu zagoszczą w weekend głównie ryby i czerwone mięso a do picia, a jakże, whisky słodowa. Kontrowersyjnie?
Nie będę nawet wnikał w to, dlaczego warto. Jeśli czytasz ten tekst to najprawdopodobniej sztampowe grillowanie męczy cię tak samo jak mnie. Moje zadanie więc nie w tym, żeby wytłumaczyć z czego jest robiona kiełbasa lub jaką sól się do niej sypie. Nie jestem też szefem kuchni, żeby podawać konkretne przepisy. Chodzi mi dziś o inspiracje, zajawki. Wyzwólcie w sobie waszego wewnętrznego Heston'a Blumenthal'a i jeśli macie lepsze pomysły od moich – piszcie śmiało.
Sałatka cesarska z grillowaną piersią z kurczaka, Glenmorangie Original i Franziskaner
Sałatka cesarska to świetna lekka przekąska na słoneczne popołudnie. Jeśli nie możecie znaleźć w osiedlowym BSSie sosu Worcestershire (marne szanse), zaopatrzcie się w najdroższy gotowy dressing cesarki jaki znajdziecie – dressing jest sercem tej potrawy i jego jakość jest kluczowa. Nie zapomnijcie o anchois, kaparach, grubo potartym parmezanie, grzankach i jajku nie-całkiem-na-twardo.
Pierś z kurczaka można zamarynować w oliwie z oliwek z ząbkiem czosnku, odrobiną świeżego tymianku, pieprzem i solą. Grillować trzeba najpierw nisko potem nieco wyżej, uważajcie, żeby nie wysuszyć – jak tylko mięso przestanie być różowe, jest gotowe. Pierś kroimy na plastry i dodajemy do sałatki póki jest gorące. Sałatkę najlepiej „składać” na stole wprost na talerze.
Sałatkę cesarską podam moim gościom z kieliszkiem Glenmorangie Original (wymawiaj: glen-mo-ran-dżi). Elegancki styl tej klasycznej słodówki ze szkockich Highlandów nie zakrzyczy delikatnego kurczaka. Glenmorangie produkuje destylat lekki, bogaty w estry a ubogi w związki siarki – słowem mocno owocowy. Wersja podstawowa starzona jest w beczkach po bourbonie zrobionych z Amerykańskiego białego dębu suszonego na powietrzu a następnie opalanego. Świetnej jakości beczki (firma ma na ich punkcie obsesję) dodają Glenmorangie intensywnie waniliowego i nieco pikantnego charakteru z nutą białej czekolady. „Podstawka” czyli Original dojrzewa dziesięć lat. Zawartość alkoholu to 40% a cena w okolicy 130-150zł.
Whisky dostarczy intensywnych wrażeń smakowych ale sesja na działce rządzi się swoimi prawami. Potrzebne jest też piwo. Proponuję bawarskie pszeniczne, np. Franziskaner.
Steki z tuńczyka, Bunnahabhain 12yo* i Leffe Blonde
Stek z tuńczyka to drogi rarytas ale jednocześnie jedno z najbardziej smakowitych mięs. Jest soczyste, zwarte i pełne smaku, nie przypomina innych ryb. Grillować można na ruszcie ale dla najlepszego rezultatu proponuję posmarować oliwą z oliwek, posypać grubo zmieloną solą i pieprzem, polać obficie sokiem z cytryny, dodać łyżeczkę drobno posiekanej świeżej kolendry, zawinąć w folię aluminiową i włożyć wprost między węgle. Czas grillowania będzie zależał od grubości steków. Jeśli węgle rozgrzane są naprawdę dobrze, a steki niezbyt grube, powinno wystarczyć 90-120 sekund (!). Tuńczyk powinien być w środku zupełnie różowy, wysuszenie go jest niedopuszczalne.
Do soczystego tuńczyka podam dwunastoletnią whisky z destylarni Bunnahabhain (wymawiaj: bu-na-ha-wen) na wyspie Islay leżącej u zachodnich wybrzeży Szkocji. Choć Islay słynie z „torfówek”, czyli whisky o wysokiej zawartości fenoli pochodzących z procesu suszenia słodu jęczmiennego torfem, Bunnahabhain jest inna. Dym torfowy jest w Bunnahabhain delikatny, na progu wyczuwalności, ale sam destylat jest trochę cięższy, bardziej oleisty i wyrazisty od Glenmorangie. Lekko orzechowy aromat i słodki smak z nutą toffi są podszyte ciemną stroną owocu i czekoladą. Musująca słoność pozostająca na języku po połknięciu zdradza wyspiarski terroir. Zawartość alkoholu 46.3% (partie sprzed 2010 zawierają 40%), cena butelki w zależności od sklepu od 150 do 200zł.
Jako lubrykant polecam belgijskie Leffe – słodkie i gęste piwo typu Abbaye, obecnie już szeroko dostępne w Polsce. Odmiana Blonde będzie najlepsza.
Polędwica wołowa w pieprzu, Talisker 10yo i Ciechan Porter
Wołowiny je się w Polsce mało i to wielka szkoda. Proponuję grube (4-5cm) steki z polędwicy natarte oliwą, czosnkiem, szczyptą rozmarynu, solą i dużą ilością grubo kruszonego pieprzu. Grillujemy bardzo nisko nad żarem, temperatura musi być od początku najwyższa jaką uda nam się osiągnąć bez płomienia, chodzi o to, żeby zamknąć mięso. Wysokiej jakości polędwicy nie trzeba piec na wskroś. Generalnie podaje się krwistą, czyli de facto surową w środku, lub średnio wypieczoną, czyli różową. O często serwowanej w Polsce wersji wypieczonej nawet nie myślmy, szkoda dobrego mięsa (w krajach z silną tradycją jedzenia steków jak w Australii czy Argentynie wypieczony lub przesmażony stek uważa się za zmarnowany a kucharz w szanującej się knajpie odmówi przyrządzenia mięsa w ten sposób).
Do wołowiny w pieprzu może być tylko jedna whisky – Talisker. Wyraźnie torfowa, pikantna, intensywna i pieprzowa słodówka ze szkockiej wyspy Skye. Najlepsza byłaby wersja Distillers Edition starzona dodatkowo w beczkach po sherry Amoroso – jest nieco słodsza, bardziej soczysta i bogatsza w taniny (rocznik 2000 ma 45.8% alkoholu i kosztuje 250zl lub więcej, stosunkowo rzadka) – ale dziesięcioletnia wersja podstawowa dostępna w supermarketach też sprawdzi się wybornie. Zawartość alkoholu w „podstawce” to 45.8% a cena to około 150zł
Do przepłukania gardła koniecznie porter bałtycki, może być Żywiec lub Amber jednak moim ulubionym jest obecnie Ciechan. Ciemny, gorzki i mocny aż łzy wyciska, pachnie suszonymi owocami i kawą, smakuje karmelem i palonym ziarnem.