Alternatywa dla Niemiec zdobyła 7 mandatów do Parlamentu Europejskiego.
Alternatywa dla Niemiec zdobyła 7 mandatów do Parlamentu Europejskiego. autor: blu-news.org, licencja CC BY-SA 2.0
Reklama.
Alternatywa dla Niemiec (AfD) choć istnieje dopiero nieco ponad rok, zdobyła 7% głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Spoglądając na okoliczności, wynik należy uznać za dużą niespodziankę. Niemiecki wyborca trzyma się z daleka od politycznych nowości. Od kilkudziesięciu lat głosy po równo trafiają do dwóch wielkich partii, chadeckiej CDU i socjaldemokratycznej SPD. AfD w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego przekroczyła 5% próg wyborczy i to pomimo powszechnego ostracyzmu wymierzonego w nową partię przez pozostałe ugrupowania i większość mediów. AfD od początku zarzucano nacjonalizm, czasem wręcz szowinizm narodowy. Faktycznie w jej programie nie brakuje haseł wzmocnienia siły politycznej Niemiec oraz osłabienia więzów z Unia Europejską. W Niemczech, gdzie odwoływanie się wprost do kwestii narodu budzi uzasadnione wątpliwości, AfD uzyskało poparcie wśród środowisk biznesowych. W tych kręgach powszechnie narzeka się na dokładanie „niemieckich” pieniędzy do greckich długów. Biznes liczy też potencjalne zyski z powrotu do niemieckiej marki, a to jeden z głównych postulatów Alternatywy dla Niemiec. Bogaci sponsorzy umożliwili dynamiczną kampanię, a plakaty AfD zdominowały krajobraz miejski na terenie całego kraju.
7% głosów to 7 mandatów dla AfD w Parlamencie Europejskim. W Brukseli niemieccy eurosceptycy muszą od nowa zbudować swój wizerunek i sojusze. Szefostwo partii upatrzyło sobie frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (w Parlamencie Europejskim partie narodowe tworzą międzynarodowe frakcje) do której należą głównie brytyjscy Torysi oraz polscy posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Kuluarowe doniesienia potwierdził publiczny apel Alexandra Gaulanda, zastępcy przewodniczącego partii. W ogłoszeniu, upublicznionym również w języku polskim, wiceszef AfD atakuje kandydaturę Jean-Claude Junckera na prezydenta Komisji Europejskiej.
Jeżeli krytyka głównego kandydata Europejskiej Partii Ludowej, największej frakcji w Parlamencie Europejskim, nie powinna dziwić, to już kolejny postulat tak. Gauland w oświadczeniu partii namawia do kandydowania na szefa Komisji polityków z krajów Europy Centralnej, które dołączyły do Unii Europejskiej 10 lat temu. W oświadczeniu pada nawet konkretne nazwisko Richarda Sulika, cenionego słowackiego polityka, który właśnie zdobył mandat na najbliższą kadencję w Brukseli. Alternatywa argumentuje, że Juncker wszystkie pieniądze wyda na pomoc upadłym gospodarkom południowej Europy. Reprezentanta chadecji w oświadczeniu nazywa się politykiem starej daty, który nie rozumie istoty panującego na kontynencie kryzysu. Takie zrozumienie zagwarantować ma postać wywodząca się z nowych krajów członkowskich.
Wątpliwe jest, że AfD realnie myśli o przeforsowaniu kogokolwiek na stanowisko szefa Komisji Europejskiej. Swym oświadczeniem niemieccy eurosceptycy wzmacniają swój krajowy elektorat podtrzymując stereotyp zadłużonego południa Europy, na które łoży niemiecki podatnik. Pomysł z szukaniem kandydata w krajach Europy Środkowej jest sygnałem dla partii, które sprzeciwiają się nominacji Jean-Claude Junckera. To przede wszystkim brytyjscy Torysi, których lider David Cameron głośno mówi o wecie dla Junckera. Do klubu należą też politycy polskiego Prawa i Sprawiedliwości, którzy niekoniecznie mają wyrobione zdanie na temat reprezentanta chadecji, ale którzy zrobią wszystko, aby wyróżnić się od Platformy Obywatelskiej, oficjalnie popierającej Junckera w rozgrywce o posadę szefa Komisji. Wejście do frakcji Konserwatystów wraz z Torysami i PiS-em jest więc faktycznym celem obecnych działań Alternatywy dla Niemiec. Po ewentualnym przyłączeniu się do stabilnej siły na arenie europejskiej, AfD będzie łatwiej budować dalszą pozycję w Niemczech. A to na krajowej scenie politycznej, a nie na Parlamencie Europejskim, skupiają się ambicje nowej niemieckiej prawicy.