Lekcje niemieckiego, czyli o tym co i jak robią nasi sąsiedzi zza Odry
Moją przewodniczką po miejskich ogrodach jest Jana, 28-latka mieszkająca w Neukölln, dzielnicy będącej sercem alternatywnej kultury Berlina. Wyruszamy na znajdujące się nieopodal lotnisko Tempelhof. Po zamknięciu lotniska w 2008 roku, miasto zamieniło gigantyczną powierzchnię w park miejski. Co wieczór, ludzie tysiącami przychodzą na Tempelhof aby uprawiać sport, grillować i imprezować. Jednak coraz popularniejszą alternatywą dla piwa i tańców staje się plewienie, podlewanie i pielęgnacja swojego ogródka.
- W Niemczech ogródki działkowe są mocno odseparowane od miasta. Tutaj każdy może za darmo dostać swój kawałek ziemi i zacząć uprawiać swój ogród – tłumaczy Jana. W 2010 roku miasto udostępniło część terenu lotniska organizacji Allmende-Kontor. Chętni do założenia ogródka zgłaszają się do organizacji. Następnie otrzymują swój kawałek pola, gdzie budują swój ogródek. Allmende-Kontor udostępniają potrzebną infrastrukturę; ziemie, wodę, narzędzia. Projekt o nazwie Gemeinschaftsgarten (z niem. „Ogród społeczny”) w trzecim roku działania to ponad 300 ogródków i społeczność ogrodników szacowana na ponad 1000 osób. – W rezultacie mamy tutaj taką mini społeczność. Spotykamy się, najczęściej wieczorem, żeby doglądać ogrody, ale także żeby posiedzieć, napić się piwa i pogadać – opowiada Jana. Podczas rozmowy wcinamy rukolę i różne odmiany sałaty z jej ogródka. U sąsiadów, podobno ogrodowych profesjonalistów, dojrzewają pomidory.
Z lotniska Tempelhof przenosimy się do centrum dzielnicy Kreuzberg. Wchodzimy na teren Prinzessinnengarten (z niem. "Ogród Księżniczek"). Aktywiści dostali pozwolenie od miasta na przejęcie sporego nieużytku koło stacji metra Moritzplatz i zorganizowania tam ogrodu. O inicjatywie powstał film dokumentalny, w którym pomysłodawcy Robert Shaw i Marco Clausen dzielą się swoimi pomysłami: - Nasz ogród ma odpowiadać potrzebom nowoczesnego miasta. Dlatego nie sadzimy w ziemi, ale używamy mobilnych klomb. Dzięki temu ogród może powstać szybko i wszędzie. Ludzie odpowiedzialni za Prinzessinnengarten nie uważają się za profesjonalistów. Pomimo to ich bogate uprawy pozwoliły na otwarcie sezonowej restauracji. Otwarta od maja do października przynosi wymierny zysk. – Chcieliśmy udowodnić, że na działaniach społecznych można zarabiać pieniądze – przekonują organizatorzy. W sobotę o godzinie 13:00 widzimy sporą kolejkę Berlińczyków łasych na zielone przysmaki prosto z pobliskich grządek.
W drodze do następnego ogrodu Jana pokazuje mniej formalne inicjatywy: - Na naszej dzielnicy zaczęliśmy spontanicznie obsadzać ten kawałeczek ziemi wokół drzew na ulicach. – pokazuje na ogrodzone małymi płotkami rzędy kwiatów. Wokół nich ludzie stawiają ławki i tworzą miejsce spotkań. Właściciele pobliskich knajp wykorzystują pomysł i wokół drzew organizują miejsca siedzące dla swoich gości. Przy okazji dbając o kwiaty. Grządki pojawiły się także na płotach okalających miejsce budowy. „Płoty budowlane, stojące przeciętnie po kilka lat, mogą posłużyć celom ekologicznym” – czytamy w spontanicznym manifeście przyczepionym koło szczypiora i truskawek.
O tym, że miejskie ogrodnictwo staje się popularnym trendem, świadczy lokal Klunkerkranich (z niem. „Żurawie w świecidełkach”). Właściciele dwóch klubokawiarni na berlińskim Neukölln, nowy lokal uruchamiają na nieużywanym, ostatnim piętrz parkingu popularnego centrum handlowego. Z szóstego piętra rozpościera się piękny widok na Berlin. Pustą przestrzeń młodzi animatorzy kultury zapełnili klombami warzyw, owoców i ziół. Pomimo, że oficjalne otwarcie odbędzie się dopiero 12 lipca, to miejsce już przyciąga uwagę Berlińczyków. Pomiędzy grządkami, właściciele zbudowali scenę, która posłuży przedstawieniom teatralnym, koncertom oraz tańcom. Całość inicjatywy dopełni bar i restauracja, gdzie serwowane dania będą w dużej części składać się z własnych zbiorów wyhodowanych na parkingu. Klunkerkranich stanie się popularnym letnim miejscem spotkań Berlińczyków, a przy okazji świetną reklamą dla idei miejskich ogrodów.