W skali Niemiec, Magdeburg nie wyróżnia się szczególnymi warunkami dla rowerzystów. Zapewnia jednośladom standardowe rozwiązania, które umożliwiają płynną i spokojną jazdę. Dla polskich rowerzystów to wciąż sfera marzeń.
Lekcje niemieckiego, czyli o tym co i jak robią nasi sąsiedzi zza Odry
Warunki rowerowe w Magdeburgu to przykład logicznej i konsekwentnej ingerencji w tkankę miejską. Ścieżki wytyczone są zarówno na chodnikach, jak i na ulicy. Pasy nie kończą się wraz z przejściem dla pieszych, czy przecinającą ścieżkę ulicą, tylko tworzą jedno ciągłe pasmo. Na głównych skrzyżowaniach, rowerzyści mają swoje pasy i sygnalizację. Jeśli w danym miejscu nie ma ścieżki, to właściwe znaki informują o możliwości użytkowania chodnika zarówno przez pieszych, jak i rowerzystów. Dzięki temu, szybki i bezpieczny rower jest konkurencyjnym środkiem transportu dla samochodu.
I niby te wszystkie rozwiązania w Polsce znamy, ale już ich wdrażanie w lokalnych warunkach są często przykładem braku logiki i konsekwencji. W Warszawie, która posiada najwięcej kilometrów ścieżek rowerowych w Polsce, rowerowych absurdów znajdziemy co nie miara. Popularnym zjawiskiem są "znikające ścieżki", których nagły koniec zmusza rowerzystę, do dalszego prowadzenia roweru po chodniku. A w rzeczywistości do jazdy po chodniku.
Ścieżki kończą się też przy przejściach dla pieszych. Zamiast łączyć ścieżki po obu stronach przejścia, poprzez domalowywanie właściwych pasów, miasto pozostawia sprawę policji. Funkcjonariusz ochoczo wystawi mandat za przejechanie przez miejsce do tego niedozwolone. Mandatem może skończyć się nawet jazda po chodniku. Wszystko zależy od interpretacji stróżów prawa. Najgorzej sytuacja wygląda w ścisłym centrum stolicy, gdzie ścieżek prawie nie ma. Ludzie stołecznego ratusza odpowiedzialni za politykę rowerową zachęcają do jazdy po szosie, ale ta w okolicach al. Jerozolimskich i ronda Dmowskiego na prawdę nie należy ani do bezpiecznych, ani tym bardziej komfortowych.
Przypomnę, że przywołane na początku dobre rozwiązania (Pod artykułem umieszczam dokumentujące je zdjęcia) pochodzą z Magdeburga, czyli miasta o średniej ilości mieszkańców z przeciętną infrastrukturą. W Polsce, jakąkolwiek realną politykę rowerową mają tylko miasta największe. To, że coś się zmienia na lepsze, udowadnia Wrocław, który coraz śmielej przeznacza część ulic na potrzeby rowerzystów, pamiętając o logicznym oznakowaniu i sygnalizacji, które stanowią podstawę bezpieczeństwa na drodze.
O komforcie rowerzystów w niemieckich warunkach nie decyduje jedynie dobra infrastruktura. Istnieje tam wzajemny szacunek, który powoduje, że kierowca autobusu w Berlinie nie trąbi na grupkę rowerzystów, której nie może wyprzedzić. Zresztą dużo by nie zyskał, bo w centrum najczęściej obowiązuje ograniczenie prędkości do 30 km na godzinę. „Walka klas” pomiędzy zmotoryzowanymi, a rowerzystami została tym samym sprowadzona do pokojowej koegzystencji. Na linii rowerzysta – pieszy, szacunek objawia się w respektowaniu wydzielonych dla danej grupy przestrzeni oraz reagowaniu na dźwięk dzwonka rowerowego. W Polsce sygnał dzwonka wciąż budzi albo zdziwienie, albo wręcz irytację pieszych, nawet jeśli chodzi o zejście z części chodnika przeznaczonej dla rowerzystów.
Wychodzi więc na to, że tworzenie dobrych warunków rowerowych w polskich miastach, wymaga po trochu zaangażowania nas wszystkich. Planiści, urzędnicy i decydenci powinni zapisać w swoich kajecikach słowa „logika” i konsekwencja” i to najlepiej dużymi literami. Dzięki temu, przyszłe ścieżki rowerowe może zaprowadzą nas szybko i bezpiecznie do celu, a nie tylko na manowce. Za to na poziomie społeczeństwa, nawet najlepsze rozwiązania wdrażane przez oficjeli nie obejdą się bez wzajemnego zaufania i szacunku mieszkańców wobec siebie nawzajem.