Łukasz Grass. Redaktor Naczelny Akademii Triathlonu, Dziennikarz Radiowy i Telewizyjny
Bardzo się cieszę, że mogę dołączyć do społeczności blogerów NaTemat.pl. Czytam Was regularnie, a od dziś mogę być również "czytanym", co nie ukrywam, stawia przede mną nie lada wyzwanie. Po pierwsze narzuca systematyczność wpisów, ale ponieważ prowadzę uporządkowane życie dziennikarza-triathlonisty mam nadzieję, że z tym nie będzie większych kłopotów. Po drugie wymaga atrakcyjności wpisów, która ma spowodować, że będziecie chcieli odwiedzać to miejsce, dyskutować i komentować opisywaną przeze mnie rzeczywistość. I po trzecie wreszcie każe odpowiedzieć na pytanie: na jaki temat będę pisać na NaTemat.pl? Na pewno nie będzie to opisywanie bieżącej polityki, od której relacjonowania raz na zawsze uciekłem. Zakończył się pewien etap w moim dziennikarskim życiu i chyba po raz pierwszy publicznie to komunikuję. Ale te minione 12 lat dziennikarstwa newsowo-publicystycznego wiele mnie nauczyło. Czas otworzyć nową kartę, choć wiele z tego, co wydarzyło się w szeroko pojętych "Informacjach" będę mile wspomniał. A teraz ...do rzeczy!
Czytam najnowszy wpis Justyny Kowalczyk i mimo, że to nie jest mój świat, to znaczy nie ta intensywność wysiłku i nie ta objętość treningowa, to sobie myślę: "Cholera! Jak ja Cię rozumiem! Jak ja rozumiem tę sportową złość i rozczarowanie". Zawody w Soczi były zupełnie nieudane, ale dla sportowca to znacznie poważniejszy problem niż tylko fakt źle wybranych nart, o czym pisze nasza najlepsza biegaczka. Długodystansowcy mają przekichane. Generalnie to szczęśliwi ludzie, którym wielogodzinnne treningi dostarczają wystarczającej dawki endorfin i pozytywnej energii, aby w życiu radzić sobie ze wszystkimi problemami. Jednak w tym sporcie, czy to w bieganiu na nartach, czy triathlonie, który tak pokochałem, przytłaczająca może być świadomość, że w całym sezonie są najwyżej dwa lub trzy ważne starty, do których przygotowujesz się cały rok. Trenujesz przeważnie w samotności, aby po miesiącach przyjemnego katowania się sprawdzić, na ile dobrze przygotowałeś swój organizm do walki z innymi lub z samym sobą. Wystarczy jedna chwila nieuwagi, źle dobrana dieta przed wyścigiem, zbyt mocno zawiązane sznurówki butów, albo zacinający się zamek błyskawiczny w neoprenowej piance, w której płyniesz, aby zawody przyniosły rozczarowanie. Nie tylko Tobie! Przecież publiczność w kapciach przed telewizorem, patrząca na męczącą się zawodniczkę, powtarza coś o złym przygotowaniu, o tym, że to już chyba koniec kariery, że lepiej dać sobie spokój, że co ona robiła przez tyle miesięcy?
Zapieprzała - chciałoby się dosadnie powiedzieć, ale się nie powie, bo przecież zaraz Cię "zjedzą", że jesteś cham jakiś, nie sportowiec. Długodystansowcy mają jednak tę dobrą cechę, że porażki wyzwalają w nich podwójną motywację. Wracamy z pokorą do treningu i przez kolejne miesiące biegamy godzinami po lasach i górkach. Oczywiście modlimy się przez cały ten czas, aby nie dopadło nas jakieś "grypsko", bo dwa tygodnie przerwy w treningu to niemal przepaść, przez którą znowu mozolnie trzeba będzie budować ten sam most. Ile można? To syzyfowa praca! W piłce nożnej masz mecze co tydzień, co dwa tygodnie, sparingi, mecze towarzyskie, Ligę Mistrzów, a wszystko to trwa miesiącami. Do tego masz kolegów. Jeśli popełnisz błąd, jest szansa, że naprawi go ktoś inny. A w triathlonie? Od września do maja wcielasz się w rolę mnicha. Zawody, ze względu na konieczność pływania w wodach otwartych, organizuje się tylko w miesiącach letnich. Jeśli wyznaczyłeś sobie ambitny cel osiągniecia szczytu w amatorskim triathlonie, to i tak Twoje życie podobne jest nieco do życia zawodowców. W zasadzie mógłbym je porównać do życia...kury. Kura w środowisku naturalnym nie występuje. Musi być hodowana, czyli prawie jak trenowana. Słucha tylko jednego koguta, a przecież w sporcie trener nie toleruje, aby dwóch samców alfa zarządzało w jednym kurniku. Ma skłonności do podfruwania, czyli już wiem, dlaczego podczas Mistrzostw Świata w Ironmanie na Hawajach komentatorzy, patrząc na niemieckiego zawodnika z czołówki, krzyczeli: "Andreas Realert is flying". Ponadto kura wstaje o wschodzie słońca - triathlonista również, bo musi jak najwcześniej dotrzeć na basen i jeszcze przed pracą odrobić pierwszy trening. W ciągu dnia je dokładnie to, co nioski: ziarna, zielsko i białko, tak samo wartościowe jak mięso dżdżownic. Chodzi spać z kurami, bo rano i tak z nimi wstaje, a w każdy weekend robi długie, i co o wiele ważniejsze, WOLNE wybiegania. Wiadomo, że kury wolnobiegające mają mniej tłuszczu, a więcej wartościowego mięsa…no i są szczęśliwsze.
W tym całym porównaniu jest jeszcze jedna niezaprzeczalna wartość. Powiedzenie "kura domowa" nabiera zupełnie innego znaczenia.
Łukasz Grass
Dziennikarz radiowy i telewizyjny
(Discovery Channel, TVN24, TVP, Radio TOK FM)
Triathlonista, Redaktor Naczelny Akademii Triathlonu.