
Odkąd sięgam pamięcią, zawsze interesowałem się historią wojskowości - przebiegiem konfliktów, wykorzystywanym uzbrojeniem czy towarzyszącą tym wydarzeniom polityką. Jednak przedmiotem mojego szczególnego zainteresowania byli i nadal są poszczególni ludzie, którzy mieli zarówno bezpośredni jak i zupełnie marginalny wpływ na przebieg określonych wydarzeń. Znaczenie pojedynczych decyzji i dokonywanych przez te jednostki wyborów to prawdziwe eldorado dla historyków ze stajni "co-by-było-gdyby", do których ja się zaliczam. Nie umiałem jednak sobie nigdy wyobrazić, co musieli czuć i jakich emocji doświadczali przywódcy, generałowie czy choćby szeregowi żołnierze w przeddzień ważnej, żeby nie rzec, rozstrzygającej bitwy. Aż do dnia poprzedzającego mój pierwszy start w maratonie.
Z jednej strony przekonanie o możliwościach własnego organizmu, z drugiej obawa czy w kluczowym momencie któryś z jego elementów nie odmówi posłuszeństwa.
Z jednej strony doświadczenie pokonanych setek kilometrów na treningach i wcześniejszych zawodach, z drugiej lęk przed nieznanym wyzwaniem.
