Lusia, lat 22, leczy WZW C terapią trójlekową – studentka medycyny, u której chorobę zdiagnozowano jeszcze przed ukończeniem 2. roku życia.
Delikatnie i starannie je wyjmowałam i umieszczałam w przeznaczonych dla nich miejscach. Opakowanie z rybawiryną znalazło się w kolorowym pudełeczku w kuchni. Dlaczego kolorowe pudełko? Dlatego, że chcę aby możliwie każdy moment przyjmowania leku, kojarzył mi się z czymś przyjemnym i ładnym. Interferon natomiast znalazł się na specjalnie przeznaczonej dla niego półce w lodówce. Moim zadaniem było nastawienie się najbardziej pozytywnie jak tylko potrafiłam.
Leczenie postanowiłam rozpocząć jeszcze tego samego dnia od wieczornej dawki rybawiryny oraz pierwszego zastrzyku z interferonem.
Nadeszła godzina zero! Zjadłam kolację. Przyjęłam pierwszą dawkę rybawiryny oraz przygotowałam interferon do wstrzyknięcia. No i trach! Pierwsze wkłucie zostało wykonane, lek został podany! Cieszyłam się! Ciągle w głowie sobie powtarzałam „Walczę! Będę zdrowa! Będzie dobrze!” i tak w kółko.
Spodziewałam się tego, że po pierwszej dawce interferonu pojawią się gorączka i inne objawy grypopodobne. Dlatego też nie byłam wielce zaskoczona, kiedy to w nocy obudziły mnie silne dreszcze i podwyższona temperatura. Szybko zażyłam lek przeciwgorączkowy i usnęłam. Następnego dnia obudziłam się pełna sił i motywacji. W godzinach przedpołudniowych nic się niepokojącego nie działo, funkcjonowałam zupełnie normalnie. Dopiero około godziny 16 ponownie zaczęły pojawiać się dreszcze, ból głowy i uczucie ogólnego rozbicia. Temperatura ciała przekraczała 37 stopni. Do czasu starałam się funkcjonować normalnie, ale w końcu nie wytrzymałam i ponownie sięgnęłam po lek przeciwbólowy i przeciwgorączkowy. Czułam ogólne zmęczenie i niestety resztę dnia spędziłam pod kocem z herbatą w ręku. Mimo wszystko ciągle powtarzałam sobie w głowie „Walczę! Będę zdrowa! Będzie dobrze!”. Tłumaczyłam sobie, że pozytywne nastawienie to podstawa!
Na szczęście kolejny dzień był już w pełni normalny!