Po pierwsze, jest nasz puchaty piesek Mela (jego pełne imię to oczywiście Melancholia). Po drugie, jest Melancholia Albrechta Dürera, którą ściągnąłem sobie z Galerii Google’a i ustawiłem jako tło na monitorze.
...Po trzecie, idzie o mnie samego, chronicznie przeziębionego psychicznie, pesymistę, marudę i dekadenta, podejrzewającego świat o jakiś zasadniczy błąd (bywam marcjonitą!). Po czwarte, są "Problemata" Arystotelesa, gdzie znalazłem rodzaj pocieszenia: "Wszyscy ludzie – pisze Arystoteles – którzy wyróżnili się bądź w filozofii, bądź w polityce, bądź w poezji, albo w sztuce i umiejętnościach, byli jak się zdaje melancholikami" (nieskromnie odnoszę ten fragment do siebie). Po piąte, przypomina mi się to, co wielki religioznawca Mircea Eliade napisał w swoim "Dzienniku portugalskim", że ostatecznie jedyną prawdomówną formą religii jest (cóż by innego), melancholia. I teraz już puenta: w jej roli Pieśń XXIV Jana Kochanowskiego, z „melankoliją” w pierwszej zwrotce:
Zegar, słyszę, wybija,
Ustąp, melankolija.
Dosyć na dniu ma statek,
Dobrej myśli ostatek.
A kto by chciał na świecie
Uważyć, co się plecie,
Dziwnie to prawdy blisko,
Że człek – boże igrzysko.