Maciej Kowalski - konopny rolnik, obywatel "Polski B"
Ekstrakty z konopi zyskały w ostatnich latach ogromną popularność. Sam na polskim podwórku przyłożyłem do tego rękę, zakładając i prowadząc do pewnego momentu największą polską firmę konopną. Po latach zawodowego i hobbystycznego zajmowania się tematem doszedłem do dość przewrotnego wniosku - w większości przypadków stosowanie ekstraktów jest bez sensu!
Teoretycznie wszystko ma ręce i nogi - konopie włókniste (jedyne powszechnie dostępne w legalnym obrocie w Polsce) zawierają drogocenne substancje, a ekstrakty są ich skoncentrowaną formą. Wszystko prawda. Zamiast zjeść pomarańczę, można niby zjeść tabletkę z witaminą C. Na to samo wyjdzie? Niezupełnie. Oczywiście ekstrakty ekstraktom nierówne - są, jak każda żywność, lepsze i gorsze. Problem polega na tym, że konsument nie bardzo ma możliwość samodzielnej oceny, czy dany ekstrakt zawiera pełną gamę związków zawartych w konopiach, czy jest jego "podróbą", czyli olejem roślinnym wzbogaconym wyizolowanym lub syntetycznym CBD (najpopularniejszym kannabinoidem konopi włóknistych). Najpopularniejsze na europejskim rynku ekstrakty mają 2-5% CBD, czyli mniej więcej tyle, ile wyjściowy materiał. Pośrednie kroki oznaczają koszty i potencjalne ryzyka/zanieczyszczenia, a wszystko to po to, żeby zamiast odrobiny suszu zjeść odrobinę oleju.
Dużo mówi się o wyższości jednej metody ekstrakcji nad innymi. Każda z nich jest inna. Ekstrakt wykonany dwutlenkiem węgla (CO2) będzie inny, niż ekstrakt alkoholowy - nawet jeśli zrobiony będzie z tych samych roślin. Dalej, każda drobna różnica w parametrach będzie powodować różnice w składzie. Z polskiego na nasze oznacza to tyle, że de facto nie ma jednej NAJLEPSZEJ metody ekstrakcji, są tylko złe i gorsze. Ekstrakcja i idąca z nią w parze standaryzacja ma oczywiście swoje miejsce - jest nim typowo medyczne wykorzystanie. Tam absolutnie niezbędna jest precyzyjna wiedza na temat dokładnego składu i powtarzalności między partiami. Niestety większość producentów tej gwarancji (pomimo marketingowego bełkotu) nie jest w stanie zapewnić.
Jaką alternatywę ma zatem "statystyczny Kowalski", który chce uzupełniać swoją dietę w dobroczynne składniki konopi? Ano nic prostszego - trzeba je po prostu jeść :) Kluczowym elementem jest tu DEKARBOKSYLACJA, czyli przekształcenie form kwasowych kannabinoidów w ich neutralne formy. Proces ten powoduje, że niedostępne dla człowieka substancje stają się "aktywne", umożliwiając ich skuteczne wchłanianie z układu pokarmowego.
Taka forma przyjmowania kannabinoidów, pośród wielu zalet, jest też po prostu dużo tańsza! W zasadzie każdy może sobie wyhodować w ogródku swojego krzaczka i przygotować z osobiście zebranych roślin np. masełko. Można też skorzystać z gotowych produktów - w Kombinacie Konopnym przygotowaliśmy specjalne kapsułki na dobry nastrój, które oprócz dekarboksylowanych konopi zawierają też kozłek i melisę, które działają uspokajająco.
Rynek konopi jest bardzo młody, dynamiczny i szybko się uczy. Konsumenci też nie pozostają w tyle i stale szukają nowych rozwiązań. Jestem przekonany, że najbliższe lata przyniosą docenienie konopi jako surowca w stanie minimalnie przetworzonym. Dla znakomitej większości konsumentów suplementów diety z konopi produkty oparte na całej roślinie stanowią logiczną alternatywę dla drogich ekstraktów.