Posłom często dostaje się od mediów po uszach za głosowanie wg partyjnych instrukcji. Choć często jest to źródłem politycznych patologii, samo w sobie nie jest niczym złym. Czy poseł naprawdę musi wiedzieć, nad czym głosuje?
W sejmie zasiada 460 posłów i posłanek, wybranych przez tę połowę Polaków, którym chce się uczestniczyć w wyborach. Co dwa tygodnie podczas posiedzeń Sejmu podejmują setki decyzji, często w bardzo szczegółowych, technicznych sprawach. Nie ma możliwości, aby każdy z nich był specjalistą w każdej dziedzinie - i tu z pomocą przychodzą instrukcje od partyjnych kolegów i koleżanek.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której Sejm składa się zaledwie z dwóch posłów z jednej partii - jeden z zawodu jest lekarzem, drugi inżynierem budownictwa lądowego. Mają do podjęcia dwie decyzje - jedna dotyczy listy leków refundowanych, druga przepisów określających normy bezpieczeństwa w prawie budowlanym. Czy naprawdę należy oczekiwać, że poseł-lekarz jest w stanie podjąć dobrą, przemyślaną decyzję w kwestii przepisów budowlanych? Nie. Poseł-lekarz na pracach odpowiedniej komisji wypracuje najlepsze rozwiązanie w kwestii leków, a poseł-inżynier dopracuje rozwiązania budowlane, po czym wymienią się opiniami. Zapytany po kilku tygodniach jak głosował w sprawie leków, poseł-inżynier ma pełne prawo powiedzieć "nie wiem" i nie należy doszukiwać się w tym jego ignorancji czy indolencji.
Daleki jestem od twierdzenia, że posłom nie ma czego zarzucić. Przeciwnie. Jeśli czepiamy się ich pracy, róbmy to jednak z głową, nie dla zasady.