“Genius without education is like silver in the mine.” ― Benjamin Franklin
Wojciech Osowiecki jest studentem Chemii w Morse College na Yale University. Pochodzi z Warszawy, gdzie uczęszczał do liceum Stefana Batorego. Na co dzień udziela się w Yale Refugee Project, Yale Reach Out i Polish Students’ Society oraz pełni funkcję Principal Ambassador w The Kings Foundation.
Przygotowując się do napisania tego tekstu, długo zastanawiałem się nad tym, co tak naprawdę odróżnia Yale od innych świetnych uniwersytetów. Podobnie jak Oxford, Cambridge, MIT czy czołówka szkół z Ivy League, mój uniwersytet oferuje najwyższy akademicki standard i znakomitą pomoc finansową (każdy przyjęty student, w zależności od dochodów rodziny, ma zagwarantowaną ilość pieniędzy, która nie tylko pokryje koszty kursów, ale także opłaty za mieszkanie, jedzenie, czy opiekę medyczną). Po dostaniu się na undergraduate studies, uczniowie mają wystarczająco dużo czasu, by ponownie rozważyć wszystkie swoje zainteresowania, spróbować każdego możliwego kierunku (zasługa liberal arts, które zostały już opisane na tym blogu) i po dwóch latach zdecydować się na swój major, czyli kierunek z jakiego dostaje się dyplom. Wreszcie, absolwenci Yale odnoszą sukcesy we wszystkich dziedzinach środowiska akademickiego, a także w biznesie, polityce czy organizacjach pozarządowych.
Powyższe kwestie wyglądają bardzo podobnie na wszystkich wspomnianych przeze mnie uczelniach. Gdy spotykam się z licealistami zainteresowanymi studiami na Yale, zawsze powtarzam, że powinno aplikować się do różnych miejsc, a wybór tego „idealnego” zostawić na później. Rekrutacja na najlepsze uczelnie jest bardzo konkurencyjna i każdy, kto dostał się przynajmniej na jeden uniwersytet ze światowej dziesiątki, powinien uważać się za szczęściarza. Nie zmienia to jednak faktu, że istnieją specyficzne aspekty odróżniające od siebie topowe instytucje akademickie. Na Yale, takim czynnikiem jest Yale spirit. To on sprawia, że uważam moją uczelnię za najlepszą na świecie i nie zamieniłbym jej na żadną inną.
W tym miejscu muszę zaznaczyć, że istnieje niebezpieczeństwo, że wszelkie próby oddania ducha mojej szkoły mogą zostać pogrzebane przez słabe umiejętności literackie. Dla zainteresowanych, zajmuję się głównie chemią i już trochę czasu upłynęło od mojej ostatniej poważnej pracy, która nie dotyczyłaby katalizatorów, spektroskopów, czy kwantów. Jeśli moje słowa ani trochę Was nie przekonają, proszę, nie przestańcie szukać innych źródeł, a na pewno znajdziecie bardziej składne i wyczerpujące opisy.
Po pierwsze, Yale spirit opiera się na silnym poczuciu wspólnoty. Przyjeżdżając na studia jako freshmen (studenci pierwszego roku), znajdziecie się w centrum zainteresowania - zarówno dosłownie (Old Campus to serce kampusu nie tylko z nazwy), jak i w przenośni. Jeszcze przed przyjazdem każdy student zostaje przydzielony do jednego z residential colleges. Colleges nie wpływają w żaden sposób na Wasz rozwój akademicki (w przeciwieństwie chociażby do Oxfordu, gdzie przynależność do właściwego college’u ma spore znaczenie), ale stanowią podstawową komórkę społeczną, czy też jak kto woli, nową rodzinę.
Dzięki podziałowi Yale na colleges, integracja nowoprzybyłych studentów następuje błyskawicznie. Od pierwszego dnia Camp Yale czułem, że jest grupa ludzi której na mnie naprawdę zależy – mój dean (akademicki opiekun każdego college’u) spędził wystarczająco dużo czasu przeglądając nasze zdjęcia, by być w stanie rozpoznać wszystkich już na pierwszym spotkaniu. W każdym college’u są także freshman counsellors, czyli FROCOs. FROCOs to studenci ostatniego roku, którzy mieszkają wraz z freshmen i stanowią niewyczerpane źródło wiedzy i doświadczenia na temat Yale. Co ważne, nigdy nie występują w roli kontrolerów czy żandarmów, a tylko doradców. Prawie każdy z nas może później wspomnieć choć jedną sytuację, gdzie FROCOs uratowali naszą skórę od różnorakich tarapatów, w które niedoświadczeni studenci często się wpędzają.
Choć może wszystko to brzmi nieistotnie, Yale naprawdę tworzy atmosferę sprzyjającą powstawaniu wyjątkowych przyjaźni. Studenci przez pierwsze dwa lata mają obowiązek mieszkania na kampusie, co bardzo wyrównuje różnice socjo-ekonomiczne, a także pozwala na poznanie ludzi ze wszystkich możliwych stron świata. Na pierwszym roku mieszkałem z Hindusem oraz dwoma Amerykanami, libańskiego i chińskiego pochodzenia. I choć nic na to nie wskazywało, naprawdę się zżyliśmy, pomimo (a może właśnie dzięki) kompletnie różnym zainteresowaniom – chemii, naukom politycznym, ekonomii, czy matematyce i filozofii.
Swoboda życia studenckiego owocuje niesamowitymi przedsięwzięciami, od początku do końca organizowanymi wyłącznie przez undergraduates. Yale posiada ponad czterysta zarejestrowanych stowarzyszeń, z czego każdemu przysługuje co najmniej $300 dofinansowania rocznie. Chociaż większość z tych grup to po prostu świetny sposób na spędzanie czasu i realizowanie swoich hobby, istnieją organizacje, które imponują swoim prestiżem i tradycją. Yale Daily News jest najstarszą amerykańską studencką gazetą codzienną; Yale Political Union gościło w swoich szeregach Johna Karry’ego czy Williama F. Buckley; Yale International Relations Association może poszczycić się najlepszą w kraju drużyną delegatów na symulacje obrad ONZ, a także szeregiem symulacji organizowanych na samym Yale. Zainteresowanych dalszym ciągiem litanii odsyłam do Wikipedii.
To właśnie przynależność do różnorakich organizacji znacząco ukształtuje Wasze doświadczenie na Yale. Tam nawiązują się najmocniejsze przyjaźnie, a także bardzo przydatne kontakty na przyszłość. Przykłady fantastycznych inicjatyw można mnożyć, ja przedstawię tylko Reach Out, który promuje wolontariat i wiedzę o krajach rozwijających się poprzez dwutygodniowe wyjazdy podczas wiosennej przerwy (spring break). Wyjazdy te w całości planowane są przez studentów. To oni samodzielnie tworzą program, nawiązują kontakty z lokalnymi NGOs, organizują zbiórki pieniędzy na pokrycie kosztów podróży. Dzięki Reach Out, miałem wyjątkową okazję pracować w jednym z najaktywniejszych community centers Rio de Janeiro, a rok później pojechałem do Pune w Indiach, gdzie obserwowałem projekty organizacji promującej edukację wśród ubogich dzieci i kobiet.
Na sam koniec chciałbym jeszcze wspomnieć o innej wyjątkowej tradycji, czyli secret societies. Najstarsze bractwa pochodzą jeszcze z XIX wieku (najbardziej rozpoznawalnym jest z pewnością Skull & Bones) i nieprzerwanie zrzeszają wybitnych studentów ostatniego roku. Ich popularność podsycana jest atmosferą tajemnicy, sekretnymi obrzędami tylko dla członków bractwa oraz naborem nowego rocznika podczas tap process. Najsłynniejsze secret societies posiadają własne siedziby blisko kampusu, wyróżniające się specyficzną architekturą, która przypomina sarkofag bardziej niż jakikolwiek użyteczny budynek. Każdego sobotniego wieczoru, członkowie bractwa zbierają się tam na bio nights, podczas których każdy dzieli się historią swojego życia i próbuje opowiedzieć to, co dla niego, bądź dla niej jest najważniejsze.
Wszystko to odzwierciedla wyjątkowość Yale, która moim zdaniem polega na swobodzie studentów w tworzeniu różnorakich inicjatyw. Część z nich pozostaje na poziomie dobrej zabawy, a część przeradza się w najwartościowsze tradycje kampusu. Co najważniejsze, idąc na Yale otrzymujecie takie same akademickie perspektywy jak na każdej najlepszej akademickiej instytucji świata, ale macie dużo więcej zabawy i satysfakcji.
Napisz do Wojtka na contact (at) TheKingsFoundation (dot) org