1. Skąd pomysł na taką akcję? Pomysł wziął się z bezsilności. Chaos reklamowy przeszkadzał nam zawsze, ale jest taki moment, w którym mówisz: stop, nie wytrzymam tego wizualnego śmietnika ani chwili dłużej. Dla nas tym momentem było to, co stało się na przełomie roku ze szmatą wiszącą na Hotelu MDM. Jest ona niezgodna z obowiązującym planem miejscowym, a więc krótko mówiąc jest nielegalna.
Urzędnicy mocno natrudzili się, aby ją zdjąć, bo polskie prawo jest w tej kwestii kompletnie nieskuteczne. Trwało to dwa lata. Właściciel hotelu, spółka należąca do szanowanych austriackich korporacji, odwoływał się od decyzji kolejno do powiatowego, wojewódzkiego i ogólnopaństwowego szczebla nadzoru budowlanego. Na koniec sprawa wylądowała w sądzie, który nakazał zdjęcie nośnika. Właściciel to zrobił. Jaka była radość w Warszawie! Media pisały, że po latach można wreszcie zobaczyć zabytkową fasadę budynku, że plac znowu jest piękny, ludzie robili zdjęcia. Ta euforia trwała 10 dni. Szmata została ponownie zamontowana, a prawo traktuje ją jako zupełnie nową samowolę budowlaną i cała machina administracyjna musiała ruszyć od nowa. Nośnik na cały rok wykupiła kolejna szanowana korporacja, firma Samsung, która co miesiąc płaci za reklamę około 100 tys. zł i nie ulega wątpliwości, że ma świadomość, iż korzysta z nielegalnego nośnika. Jak łatwo policzyć, zyski z takiej reklamy są ogromne. Łamanie polskiego prawa jest w tym przypadku szalenie opłacalne, szczególnie, że można to robić bezkarnie.
2. Jaki macie cel i jakie są Waszym zdaniem szanse na jego realizację?
Jedyną drogą do zatamowania reklamowej powodzi jest zmiana prawa. Kiedy startowaliśmy, ustawa krajobrazowa utknęła w sejmowej komisji i groziło jej, że już tam pozostanie. Naszym celem było więc pokazanie posłom, że ludzie na tę ustawę naprawdę czekają. Stał się cud wyborczy i z racji na fakt, że ustawa jest inicjatywą Bronisława Komorowskiego, prace doznały nagłego przyspieszenia, zakończonego uchwaleniem ustawy. Mógłby być sukces, ale nie jest. Ustawie krajobrazowej wybito zęby, pozbawiając ją narzędzia egzekucyjnego, czyli możliwości skutecznego karania za wieszanie nielegalnych reklam. Jest jeszcze nadzieja, że ustawę naprawi Senat. Głosowanie już 15 kwietnia. Teraz naszym celem jest więc zachęcenie czytelników do wzięcia udziału w akcji „Posprzątajmy reklamy. Wstawmy zęby ustawie krajobrazowej” (www.posprzatajmyreklamy.pl). Polega ona na wysyłaniu listów wraz z poprawkami do ustawy do senatorów. Akcja cieszy się ogromnym poparciem i mamy nadzieję, że okaże się skuteczna.
Zmiana prawa nie jest naszym jedynym celem. Równie ważna jest zmiana mentalności. Kilka razy w miesiącu stykamy się z przypadkami, gdzie prywatne firmy, a nawet instytucje finansowane z pieniędzy podatników, cieszą się na swoich profilach z wywieszonych szmat. Robią też konkursy na najlepsze zdjęcie swojej reklamy. Nasi czytelnicy w takich przypadkach są bezlitośni. Pod wpływem negatywnych komentarzy już niejeden konkurs został odwołany.
Chcemy uzmysłowić inwestorom, że wywieszenie szmaty jest powodem do wstydu, a nie dumy. Dobrym przykładem jest tu choćby firma Lindt, która umieściła w Warszawie 19 olbrzymich, dmuchanych królików. Zrobiła konkurs na ich odnajdywanie i fotografowanie. Pech chciał, że jeden z nich postawiła na dachu niedawno wyremontowanego Dworca Śródmieście, lubianego przez warszawiaków dzieła powojennej architektury. Tuż przed czekoladą na dachu stały trzy dmuchane paczki chipsów, które pod naporem krytyki bardzo szybko zniknęły. Dla ludzi to było już zbyt wiele. Poczuli, że firma Lindt nie liczy się z ich opinią. Takie zachowanie nie pasowało też do wizerunku firmy, która pozycjonuje się jako marka luksusowa. Zapewnienia firmy, że reklama nie szpeci, lecz jedynie „wprowadza w świąteczno-wiosenny nastrój” niewiele dały. W końcu Lindt zdecydował się na zdjęcie feralnego królika i przeprosił warszawiaków. Tym zdobył sobie uznanie i uratował wizerunek. Podobnie zakończyła się sytuacja z Teatrem Roma, który okleił Dworzec Centralny. Jego przedstawiciele zapewnili, że rezygnują z nośników wielkoformatowych. Te wydarzenia dobitnie pokazują, że zbliża się koniec pewnej epoki. Ludzie przestają akceptować wulgarne formy reklamy, a firmy dbające o opinię konsumentów będą musiały brać to pod uwagę. Według raportu TNS 72% Polaków oczekuje ograniczenia reklam w przestrzeni publicznej.
Chcemy być dumni, z kraju, w którym żyjemy, a nie słuchać komentarzy obcokrajowców zadziwionych wyglądem naszych miast. Naszym celem jest więc to, aby pod względem kultury funkcjonowania reklamy w przestrzeni publicznej Polska nie odstawała dramatycznie od innych członków Unii Europejskiej. Wierzymy, że tak się kiedyś stanie, choć droga do celu jest daleka i wyboista.
3. Jakie są przykłady najczystszych od reklam miast? A jakie uważacie za najgorsze?
W Polsce trudno mówić o takich rozróżnieniach, bo od morza po Tatry kraj jest równo upstrzony reklamami wszelkiej maści. Podobną skalę braku dbałości o urodę krajobrazu można dostrzec w niewielu krajach europejskich i to najczęściej tych zmagających się z poważnymi problemami wewnętrznymi, np. w Bośni czy na Ukrainie. Na pewno Polska może aspirować do miana lidera chaosu przestrzennego wśród krajów Unii.
4. Jak można Wam pomóc?
Naszą siłą są nasi czytelnicy. To oni przesyłają nam zdjęcia nowych szmat i to oni zalewają profile firm, reklamujących się w taki sposób, komentarzami wyrażającymi sprzeciw lub zawierającymi prośby o usunięcie reklamy. Czym więcej nas będzie, tym bardziej będziemy skuteczni.
5. Jaki rodzaj reklamy jest Waszym zdaniem dopuszczalny? Jakieś wskazówki dla agencji reklamowych - jak reklamować produkty bez niszczenia przestrzeni publicznej?
Oczywistą formą reklamy są np. szyldy. Czasem to nawet małe dzieła sztuki. Pełnią funkcję informacyjną, dzięki nim możemy bez trudu odnaleźć potrzebny sklep czy punkt usługowy. Ciekawą formą jest także mural. Ślepe ściany kamienic, często szare i brzydkie, świetnie nadają się do tego celu. Takie reklamy mają indywidualny rys, czuć w nich dobre rzemiosło. Dopuszczalne powinny być również tzw. citylighty czy słupy ogłoszeniowe. Odrębną kwestią są billboardy. Nie powinny być zakazane, ale ich liczba musi być znacznie ograniczona. Obecnie i tak nie spełniają swojej funkcji, bo gdy stoją całymi stadami, ich przekaz staje się nieczytelny. Taka forma reklamy nie powinna znajdować się w ścisłych centrach miast, w sąsiedztwie zabytków, lecz na terenach o mniej intensywnej zabudowie. To co musi zniknąć, to wielkie płachty reklamowe, potrafiące niekiedy przysłonić całe budynki. Można dopuścić ich wieszanie warunkowo, na czas remontu, ale trzeba umieć radzić sobie z nadużyciami, takimi, jak remonty pozorowane. Nie może być tak, że szmata wisi latami, bo właściciel budynku tak długo naprawia rurę w piwnicy.