Co takiego jest w grillowaniu, że panowie, którzy na co dzień nie zbliżają się nawet do kuchni, a jeśli, to najwyżej po to, by wyjąć z lodówki piwo, na hasło „grill" natychmiast zmieniają się w mistrzów patelni? A właściwie rusztu, bo to przy nim potrafią stać godzinami, prężąc kulinarne muskuły i rozdzielając kiełbaski.
Restauratorka, malarka, podróżniczka, czarodziejka w kuchni i w życiu. Kreatoria nowych miejsc i nowych smaków. Autorka wielu książek o tematyce kulinarnej. Prowadzi program "Kuchenne rewolucje", jest też jurorką polskiej edycji "MasterChef". Stała felietonistka tygodnika "Newsweek Polska".
Ta historia jest tak długa, jak dzieje człowieka. Sięga czasów, kiedy nasi szanowni praprzodkowie wynaleźli ogień i wpadli na pomysł, że mięso przypieczone jest jednak lepsze od surowego. A że rozpalenie ognia to męska sprawa (kobieta potem tylko dmucha w ognisko, by nie zgasło), utarło się, że grillują najczęściej panowie. Problem tylko w tym, że na ogół nieudolnie. Odkąd rozpanoszyły się u nas podpałki i brykiety, od połowy kwietnia całą Polskę spowija nie smakowity zapach ognia i pieczonych na nim wiktuałów, a chemiczny smrodek. Nie dość, że jeden grill potrafi zapowietrzyć całą okolicę, to jeszcze chemia ze sztucznych podpałek przechodzi do jedzenia, nie tylko niszcząc jego smak, ale i trując tych, którzy to jedzą. Z prawdziwym grillowaniem nie ma to nic wspólnego. Wypowiedzmy wojnę chemii. Nauczmy się, jak piec, by było i pysznie, i zdrowo.
Potrzebny nam będzie przede wszystkim węgiel drzewny albo odpowiednio przygotowane drewno dębowe (najlepsze do polędwicy wołowej), wiśniowe, czereśniowe albo olchowe. Pierwsze przykazanie: nie spieszymy się. Nigdy nie rozpalamy w ostatniej chwili. Ma być żar, nie ogień – chyba że chodzi nam o to, by potrawy spalić. Dym nie powinien być zbyt intensywny, bo jedzenie przejdzie jego zapachem, a wszyscy czekający na nie lekko się podtrują.
Kolejna ważna rzecz to odległość tego, co pieczemy, od żaru. Spora, najlepiej, jeśli można ją regulować i w miarę pieczenia potrawę podnosić.
Co grillujemy? Co chcemy. Ale radzę zapomnieć o gotowcach w postaci tacek z kiełbaskami natartymi nie wiadomo czym, które wystarczy tylko położyć na ruszt. Mięso przygotujmy sami. Niech będzie to stek z polędwicy, kurczak, ryba. Z polędwicą… nie robimy nic. No, może tylko jedno: staramy się jej nie zepsuć. Nacieramy pieprzem, po paru minutach na ruszcie smarujemy oliwą, przenosimy na „wyższe piętro" i już. Będzie genialna. Kurczaka natomiast marynujemy w jogurcie, cytrynie, miodzie, czosnku.
Ale grill to nie tylko mięso. Pieczone warzywa są po prostu obłędne. Do dziś czuję smak pieczonej papryki z plaży w Złotych Piaskach… Cudowna jest też cukinia, bajeczne szparagi, bakłażan, sałata rzymska. Nie wrzucajcie tylko na ruszt młodych ziemniaków, mają za dużo wody. Można zamiast tego ugotować je w mundurkach i na ostatnie kilka minut położyć na grillu, by przeszły trochę jego zapachem. Potrzebne będą jeszcze świeże zioła, dobre wino i równie dobre towarzystwo. Grillowanie czas zacząć!