Moje pierwsze wspomnienie rudego rydza to bułgarskie lasy na Witoszy pod Sofią. Pamiętam, że moi rodzice kosili je kosą, takie ich tam było zatrzęsienie. Co zrobić z taką ilością rydzów?
Ukisić, podpowiadam. W mojej rodzinie rydze się kisiło jak ogórki, przekładając warstwę grzybów warstwą cebuli z grubą solą i niewielką ilością kopru. Takich warstw w kamionkowym naczyniu może być nawet pięć. Całość zalewamy lekko osoloną, dobrą (najlepiej mineralną) wodą. Przez dwa dni trzymamy tak zaprawione rydze w ciepłej kuchni, po czym odstawiamy naczynie do chłodnej spiżarni. Pycha. Całkiem niedawno dowiedziałam się, że ten sposób konserwowania rydzów stosuje się od wieków w rejonie Bieszczadów. Nic dziwnego, wszak to właśnie Bieszczady są polskim zagłębiem rydzowym. Poza Bieszczadami jednak znalezienie rydza w lesie należy do rzadkości a radość ze znalezionej kolonii jest niemal tak ogromna, jak strach przed tym, że to wcale nie rydze a trujące wełnianki. Jednak choć na pierwszy rzut oka oba grzyby są niemal identyczne, to tak naprawdę dość łatwo je rozpoznać – prawdziwy rydz, w przeciwieństwie do wełnianki, po nacięciu „krawi” różowym mlekiem. Wełnianka ma dodatkowo silnie piekący smak, jednak akurat tego proponuję nie sprawdzać.