Zaczęłam trenować boks trzy lata temu. Już kiedy byłam nastolatką, pojawił się w mojej głowie pomysł, by spróbować sportów walki, ale nigdy nie miałam wystarczającej motywacji. Nie znałam żadnego klubu w okolicy, a kiedy już znalazłam jakiś namiar w internecie, to żadna koleżanka nie chciała iść ze mną – sama się wstydziłam. Lista wymówek skutecznie przesuwała plan trenowania boksu na później.
Dorosłam i zaczęłam chodzić na siłownię, biegać. Po kilku latach zaczęło mnie to nudzić. Któregoś dnia po prostu wpisałam w Google: „boks warszawa” i tak trafiłam na jeden z pierwszych wyników, Akademię Walki na Pradze. Zadzwoniłam do trenera, by umówić się na zajęcia indywidualne i dwa dni później już stałam w sali z ringiem, ucząc się przed lustrem jak wygląda pozycja bokserska i podstawowe kroki.
Pierwsze pół roku przygody z boksem było męczące: wiele rzeczy po prostu mi nie wychodziło. Kiedyś trenowałam taniec: hip-hop, więc stanie nisko na nogach i bycie zgarbionym przyszło mi szybko, ale uderzenia? Nigdy z nikim się nie biłam, więc moje ciało nawet nie znało takich ruchów. Kilka razy pomyślałam wtedy, by zrezygnować: nie umiem, nie wychodzi mi, nie nadaję się. Szczęśliwie zawsze wtedy, gdy chciałam odpuścić treningi, pojawiały się małe sukcesy i zniechęcenie znikało.
Od początku nie chciałam trenować w grupie. Zajęcia grupowe były tańsze i bardziej regularne, ale chodzili na nie prawie sami mężczyźni. Na boksie tajskim widziałam pojedyncze ćwiczące kobiety, ale boks był totalnie zdominowany przez facetów. W porządku, nie zaczęłam trenować, by nawiązywać nowe przyjaźnie, jednak lubię otwartą
i przyjazną atmosferę. Mimo że chłopaki w klubie wydawali się w porządku: mówili cześć gdy cię mijali w korytarzu i tak dalej, to na treningu zmieniali się w grupę mega skoncentrowanych i spiętych ludzi, którzy traktują zajęcia bardzo poważnie. Niektórzy tak poważnie, jakby co najmniej mieli wystąpić na igrzyskach olimpijskich za kolejne pół roku.
Ja też traktuję sport poważnie i bardzo lubię go uprawiać, ale robię to w czasie wolnym i chcę, by pomimo wysiłku, sprawiało mi to przyjemność. Chcę być w formie, chcę mieć dobrą kondycję i sylwetkę, ale nie chcę się o to zabijać. Nie jestem zawodowym sportowcem.
Dodatkowo zniechęciło mnie to, że na zajęciach regularnych głównie ćwiczy się w parach, więc brakowałoby mi dziewczyny do ćwiczeń (zazwyczaj na grupę 15 mężczyzn przychodziła jedna, maksymalnie dwie, trzy kobiety). Musiałabym ćwiczyć z mężczyzną, a obawiałam się, że nie będę zbyt silna, szybka czy zdeterminowana, by nie irytował się na mnie. Tak wtedy myślałam.
Postawiłam więc na zajęcia indywidualne. Efekty przychodziły szybko: kiedy trenowałam dwa razy w tygodniu, bez diety schudłam na stałe 2-3 kilogramy. Czułam się coraz lepsza i silniejsza i cieszyłam się na każdy trening. Mój trener to Sebastian Skrzecz, któremu boks towarzyszy od dziecka (jego ojciec Paweł Skrzecz to legenda boksu, wicemistrz olimpijski z lat 80-tych). Na początku wydaje się groźny, ale to fajny człowiek i świetny pedagog, potrafi zadbać o solidne podstawy i zmobilizować do pracy nad sobą.
W międzyczasie okazało się, że boks to nie tylko praca fizyczna, ale też psychiczna. Przychodziłam do klubu w różnych stanach emocjonalnych: coś wydarzyło się w biurze i byłam wściekła, nie wyspałam się i byłam do niczego, miałam świetny dzień i kipiałam radością.
W zależności od samopoczucia, boks dawał mi coś innego. Pomagał się wyżyć, kiedy tego potrzebowałam (jest coś uwalniającego w uderzaniu worka), pomagał mi coś przemyśleć, pomagał się zresetować albo wręcz przeciwnie, dodawał mi energii. Zaczynałam mieć pewność, że boks mnie umacnia także psychicznie i czuje się dużo silniejsza i spokojniejsza. Mam pracę nienormowaną godzinowo, więc na treningach często pojawiałam się w godzinach typu 9:00, 12:00, 14:00... Przyzwyczaiłam się, że w takich porach prawie zawsze byłam jedyną dziewczyną w klubie poza recepcjonistką i trenerką personalną w siłowni.
Boks trenowali lekarze, którzy mieli tego dnia nocny dyżur, biznesmeni, którzy sami decydowali kiedy mają wolne, emeryci (tak, nie raz trenowałam obok 70-letnich panów), czasami studenci lub młodzi ludzie na freelansie. Towarzystwo było różne: widziałam w moim klubie osoby publiczne, polityków, właścicieli znanych firm... To zburzyło mój jeden stereotyp w głowie, bo rzeczywiście nie spodziewałam się spotkać na boksie znanego wokalisty czy aktora albo 60-letniego właściciela sieci polskich restauracji.
Pamiętam wiele sytuacji, kiedy podczas treningów byłam zaczepiana: w zależności od tego kto ćwiczył na sali, bardzo często padał komentarz na temat mojego stroju albo po prostu ktoś ze mnie żartował. Nie zakładam złych intencji, ale zaczęło to być męczące. Ostatecznie ucięłam te komentarze kilkoma stanowczymi odzywkami i problem zniknął.
Ćwiczyłam regularnie, nie odpuszczałam zajęć. Z jednym wyjątkiem: w zeszłym roku miałam na wakacjach mały wypadek, który skończył się mocno obitym żebrem, wtedy nie ćwiczyłam ponad miesiąc.
Byłam obolała i spuchnięta, więc nie mogłam się doczekać kiedy znowu wrócę do formy. Wróciłam jakby ze zdwojoną siłą. Zaczęłam trenować trzy razy w tygodniu, zaczęłam chudnąć. Pojawił się nawet sześciopak, którego nigdy dotąd na swoim brzuchu nie widziałam. Byłam naprawdę zmotywowana. Zbliżał się kolejny urlop, który zaplanowałam w kwietniu 2019 roku w Nowym Jorku. Miałam wyjechać na dwa tygodnie do kraju, w którym ciężko nie przytyć, więc wymyśliłam, że wezmę rękawice i przejdę się tam raz czy dwa na boks. Nie stracę formy, a przy okazji zobaczę sobie jak wyglądają takie zajęcia w USA.
Wybrałam Gotham Gym, w którym trenują modelki Victoria’s Secret (np. Gigi Hadid) czy gwiazdy pop (jak np. Dua Lipa). Uderzyła mnie cena zajęć indywidualnych: 155 dolarów za godzinę! W Polsce trening indywidualny z trenerem boksu to koszt od 80 do 150 ZŁOTYCH. Zdecydowałam się na zajęcia grupowe. Przyszłam trochę jak świeżak do nowej klasy, trochę poddenerwowana, podekscytowana.
Pierwszy szok: na treningu są same dziewczyny. Mężczyzn widzę... trzech? Reszta to fajne, uśmiechnięte kobiety. Zaczynamy od rozgrzewki, trener puszcza głośno modną hiphopową muzykę (z tego co pamiętam była to Cardi B.). Jest bardzo pozytywnie, wszyscy ćwiczymy, ale nie ma żadnej napinki. Widzę, że dziewczyny mają różne sylwetki, różne kondycje, jednak nikt nikogo nie ocenia. Wychodzę naładowana super energią i trochę z niedowierzaniem. Myślę sobie, że to pewnie zasługa renomy klubu: Gotham Gym to bardzo popularne miejsce wśród modelek, więc pewnie dlatego było tam tyle kobiet.
Po kilku dniach wybieram się do innego klubu. Tym razem udało mi się namówić chłopaka, by ćwiczył ze mną. Poszedł kiedyś na boks w Warszawie i nie podobało mu się, atmosfera była spięta, nie wychodziło mu, czuł się sfrustrowany. Ale w Nowym Jorku postanowił spróbować jeszcze raz. W tym klubie ponownie zaskoczyła nas ilość kobiet na treningu. Było ich tyle samo co mężczyzn, jeśli nie więcej. Zrozumiałam, że to musi być ogólna tendencja, a nie kwestia jednego modnego klubu.
Nagrałam o tym spostrzeżeniu insta stories na Instagramie. Wcześniej nie dzieliłam się specjalnie moją zajawką na boks ze światem. Jasne, kiedy ktoś pytał mnie gdzie się spieszę, mówiłam, że lecę na trening. A jaki trening? – Boksu. Ta odpowiedź zawsze była kontrowersyjna i skutkowała reakcją. W zależności od tego z kim rozmawiałam, reakcje się różniły. Wiele osób, a zwłaszcza starszych ode mnie kobiet komentowało to w ten sposób: „Boks?? No to sobie wymyśliłaś sport. Nie boisz się, że ci tam nos złamią?” ewentualnie: „O matko, taka drobna dziewczyna i boks?”. Przy dłuższej rozmowie okazywało się, że naprawdę wiele osób uważa boks za męski sport, że niektórym kojarzy się z agresją, przemocą.
Posty na Instagramie czy insta stories pozwoliły mi obalić niektóre mity. Sporo rówieśniczek odezwało się do mnie pisząc, że jestem odważna, że same zawsze chciały spróbować, ale się bały czy wstydziły. Dostałam kilkadziesiąt takich wiadomości. Wróciłam do Polski i zaczęłam zastanawiać się, jak mogę te dziewczyny przekonać do boksu. Jeśli na Zachodzie dziewczyny ćwiczą i wiedzą, jak boks cudownie działa on na sylwetkę i głowę, to dlaczego nie może tak być u nas? W mojej głowie narodził się niewinny pomysł, by zorganizować warsztaty dla kilkunastu znajomych, nazwałam je BOXING GIRLS. Co było dalej? To temat na kolejną długą notkę. Do usłyszenia