„Ze sporym hukiem otworzył Spiżowe Wrota. Przez niego Kościół zaczął nagle przemawiać do całego świata, nie zaś wyłącznie do samego siebie. Nagle okazało się, że ludzie błądzący nie muszą być ludźmi złej woli, a „katolicki” znaczy „powszechny.”
To jeden z wielu cytatów, który idealnie pasowałby do papieża Franciszka, lecz nie o nim traktują powyższe słowa - dotyczą Jana XXIII, który wraz z Janem Pawłem II zostanie 27 kwietnia wyniesiony na ołtarze.
Gdyby nie został papieżem, najprawdopodobniej pozostałby niezauważony. Pamiętaliby o nim jedynie ci, którzy zetknęli się z nim bezpośrednio. Pamiętałoby rodzinne Sotto il Monte, potem Bergamo i Wenecja.
Został papieżem późno, w 78 roku życia. Podobnie, jak Franciszek, który wstąpił na Stolicę Apostolską mając 77 lat. W przypadku obu wyborów pytano, kim są ci dobroduszni kardynałowie, nie znani bliżej światu. Przeważały opinie, iż pontyfikaty te będą miały charakter wybitnie przejściowy. Nikt nie kojarzył Angela Giuseppe Roncalli z postacią, która może dokonać przełomu w Kościele. Tak jak nikt rok temu nie kojarzył Jorge Marii Bergolio z „efektem Franciszka”.
Dwóch skromnych kardynałów, którzy mimo zastanych przeciwieństw, raf i płycizn podjęli działania tak pewne, jakby całe życie złożyło im się na to papiestwo.
Angelo Giuseppe Roncalli nigdy nie marzył o karierze wewnątrz Kościoła. Marzył o pracy zwykłego wikarego, proboszcza. Traf chciał, iż po wyświęceniu został osobistym sekretarzem biskupa z Bergamo, monsignore Radini – Tedeschi. Ów wybitny hierarcha stał się wzorem dla młodego Roncallego. W pałacu biskupim panowały dziwne, jak na zwyczaje zhierarchizowanego Kościoła, obyczaje. Zdarzyło się, iż biskup oskarżył niesłusznie, niewinnego księdza. Gdy prawda stanęła po stronie duchownego, biskup nie zawahał się publicznie uklęknąć przed pomówionym duchownym, prosząc go o wybaczenie.
Kształtowany według takich wzorców parę lat poźniej Roncalli, już jako dyplomata w Stambule wielokrotnie publicznie komentowal zbrodnie dokonywane w okupowanej przez Niemców Europie. Kiedy w 1944 r. Holocaust ogarnął Węgry i Rumunię, Roncalli dowiedział się, że siostry zakonne w Bukareszcie nadawanymi świadectwami chrztu ratują Żydom życie. Tak narodziła się operacja „Chrzest”. Biskup z Włoch obiecał amerykańskiemu komitetowi ds. uchodźców wojennych, że możliwie jak najwięcej Żydów otrzyma świadectwa chrztu. Dziesiątki tysięcy (nie oszacowano dokładnej liczby) przeżyły dzięki Roncallemu.
Był to jego ostatni wielki czyn w Turcji - pod koniec II wojny światowej otrzymał nominację na nuncjusza w Paryżu. „Co za wariat mnie tam posyła” – miał powiedzieć. Wyjaśniono mu wówczas dosyć chłodno, iż zaszczytem tej misji obdarzył go Pius XII.
W trudnym, nastawionym antyklerykalnie Paryżu, bardzo szybko zapanowała zasada, że nie atakuje się nuncjusza Roncallego. Ludzi zdobywał sobie otwartością, łagodził spory w środowiskach politycznych - w znakomitej większości nastawionych antykościelnie, ze skompromitowanym w oczach społeczeństwa Episkopatem Francji w tle.
Kiedy jesienią, 28 października 1958 roku Roncalli został wybrany papieżem – świat miał się wkrótce zadziwić. Ten - w opinii wielu - wysoce przewidywalny kardynał, zaskoczył wszystkich od razu po wyborze. Przyjął imię nieużywane przez poprzedników od stuleci, gdyż łączyło się z pamięcią o antypapieżu Janie, wybranym w XV w.
Od pierwszej chwili Ojciec Święty nie zmienił osobistych zwyczajów, by utrzymywać bliższe, niż było do tej pory przyjęte, relacje z otoczeniem. Wbrew odwiecznej tradycji zatrzymał kardynałów po konklawe do dnia następnego dla wymiany zdań, rozmów i narad. Można było przypuszczać, iż papież po wyborze na Namiestnika Chrystusa porzuci dotychczasowy styl życia, tymczasem stało się inaczej. Od pierwszych godzin pontyfikatu papież pokazał, iż nie zamierza zmieniać zwyczajów. „Dlaczego mnie tak bogato ubieracie, nie jestem perskim satrapą” – powiedział do dostojników watykańskich. Gdy po konklawe odbierał hołd kardynałów, nie zezwolił im na składanie pocałunku na kolanie i stopie, dając im jedynie do pocałowania pierścień Św. Piotra. Tradycje składania hołdów kwitował krótko:„wystarczy klęknąć raz. Myśli ksiądz, że za pierwszym razem księdzu nie wierzę ?”
To on powiedział: „otworzyć okna, wpuścić świeże powietrze, musimy rozmawiać z całym światem".
Niedługo po swoim wyborze Jan XXIII zakpił z przeładowanej biurokracji w Kurii Rzymskiej: „Ilu pracuje w Watykanie ? Chyba połowa zatrudnionych”.
Wkrótce okazało się, iż nowo wybrany papież nie lubił być sam przy posiłkach, jednak protokół nakazywał, by namiestnik Chrystusa jadał samotnie. Jan XXIII wyraził swój sprzeciw także wobec tej tradycji – na argument, iż wszyscy jego poprzednicy tak jadali, odparł: „ z wielka uwagą przewertowałem Pismo Święte i nie znalazłem tam żadnego ustępu, który nakazywałby samotnego spożywania posiłków. A jak każdy wie, także Jezus lubił jadać w towarzystwie.”
Papież pozostał na tronie piotrowym tym samym człowiekiem, który w seminarium unikał krasomówczych wystąpień; który w Wenecji wymykał się z pałacu patriarszego, owinięty w ciemny płaszcz, by w trattorii wypić szklankę wina na Placu Św. Marka.
Wielkoduszny człowiek o pogodnym usposobieniu, prosty, odważny, dobry. Owe cechy nie stanowiły charyzmatu jego urzędu papieskiego, ale były cechami osobowościowymi. Dopiero po konklawe zaczęto się nimi entuzjazmować, doszukiwać się w nich sposobu na sprawowanie pontyfikatu.
W parę tygodni po swoim wyborze Jan XXIII niespodziewanie ogłosił decyzję o zwołaniu Soboru Powszechnego. Z 21 soborów powszechnych, zwołanych na przestrzeni wieków tylko cztery przypadły na okres ostatnich 500 lat. Wielu było takich, którzy sądzili, iż czas soborów dawno przeminął. Decyzja nowo wybranego papieża wprawiła wszystkich w osłupienie.
Wezwany przez Jana prałat, odpowiedzialny za sprawy administracyjne, zdołał wyksztusić: „ Ojcze Święty, zwołanie tak ogromnego przedsięwzięcia w roku 1963 jest niemożliwe”. „To prawda” – odparł papież. „Zróbmy to w 1962.”
Skromny, poczciwy papież zmierzył się z tym wyzwaniem. Od jego pontyfikatu czas w Kościele określa się na przed i posoborowy.
Roncalli okazał się papieżem zaskoczeń. Określono go „proboszczem świata”. Dzisiaj to samo określenie watykaniści przypisują Franciszkowi.
Na tronie papieskim działał tak, jakby cały świat był jego parafią. Potrafił zyskiwać tych, którzy nie podzielali jego wiary. W okresie jego pontyfikatu zaistniało zjawisko niespotykane na czasy jemu współczesne – zjednoczenie ludzi w uznaniu wartości nadrzędnej – dobra. W świecie, w którym słyszany był głos Gandhiego czy Nehru, przebił się z ogromną siłą głos „proboszcza świata” i dotarł do wszystkich zakątków.
Mówiono o Janie, że miał odwagę pojąć Ewangelię dosłownie. Nie był wyrafinowanym intelektualistą, ani ideologiem. Nie był zwolennikiem gruntownego przeobrażenia zastanej rzeczywistości, a dokonał rewolucji w życiu Kościoła.
Franciszek, podobnie, jak niegdyś Jan XXIII, zaczął też zmieniać relacje pomiędzy światem i Kościołem. Zarówno jeden, jak i drugi - chociaż żyjący w zupełnie innych warunkach historycznych - znalazł się na tronie piotrowym w okresie przełomu społecznego i politycznego, kryzysu idei.
Dla Jana był to historyczny czas wyczerpywania się misji kościoła tradycjonalnego tkwiącego jeszcze w XIX w. Świetnie rozumiał potrzeby swojego Kościoła.
Dla Franciszka to zmierzenie się z postępem cywilizacyjnym świata, określenie na nowo narracji z wiernymi na całym świecie, stawienie czoła wewnętrznym problemom Watykanu.
Zarówno proste gesty papieża Franciszka, jak i Janowa rezygnacja z pluralis majestatis mają charakter symboliczny – pokazują absurd napuszonych, pompatycznych zachowań tkwiącego w tradycji średniowiecznej Kościoła.
Dwa fenomeny – tamten już historyczny, ten dopiero tworzący się. Jan osobowością i umysłem zdołał wyprzedzić swoją epokę, wprowadzić ostatecznie Kościół w XX w. Franciszek trzęsie w posadach Kurią Rzymską, wcześniej rozmontował całkowicie finanse Watykanu, by z mozołem składać je na nowo. Pokazuje, że można podjąć próbę zmierzenia się z oskarżeniami o pedofilię. Na oczach wiernych całego świata wyciąga rękę do samotnej matki, chcącej ochrzcić dziecko, do pary, żyjącej w związku niesakramentalnym, a homoseksualiście mówi: „kim ja jestem, aby cię osądzać.” Klękając przy konfesjonale daje przekaz: „ja też błądzę, więc spowiadam się razem z wami, moi bracia i siostry”.
W ciągu 12 miesięcy Franciszek zmienił wizerunek Kościoła. Dobrał nowych doradców, mianował kardynałów, tworzy silne zaplecze do dalszych zmian w Kościele instytucjonalnym. Wraz z Bergolio odżył przykryty nieco patyną czasu duch ekumenizmu II Soboru Watykańskiego.
Współczesny świat z podobną nadzieją - jak niegdyś patrzył na działania Jana XXIII - czeka na dalsze reformy Franciszka. Obecny papież zdecydował nawet o odstąpieniu od potrzeby uznania cudu, potrzebnego w postępowaniu kanonizacyjnym, by 27 kwietnia wynieść na ołtarze skromnego, dobrodusznego człowieka, którego spuścizna do dziś determinuje nasze wyobrażenie o Kościele. Człowieka, który bez mała pół wieku temu złożył w lamusie gorsety, jakie pętały wówczas pogubiony Kościół.