Odwaga po polsku
Sprawa sędziego Tulei pokazała jak zmieniło się w Polsce znaczenie słowa odwaga. Gdyby wszyscy tak zwani niepokorni dziennikarze i politycy przez nich popierani napisali, powiedzieli, ogłosili, że rząd i media to… no właśnie, jakich jeszcze słów można użyć? Przecież wszystkie się zdewaluowały, tak często i przy byle okazji padały, że straciły swoją moc.
Jednak, gdyby użyli tych słów i oskarżeń, to – niestety – nikt ich nie wsadzi do ciupy, a nawet nie internuje. Już nawet z rzadka ktoś reaguje na te „zdrady narodowe, perfidne kłamstwa, oszustwa, wyprzedawanie Polski, pogwałcenie praw, kondominium rosyjsko-niemieckie” i parę innych. Czasami ktoś dotknięty osobiście powalczy w sądzie o dobre imię, ale i tak media o tym słabo poinformują, więc błoto przylgnie.
Natomiast jeśli ktoś powie coś, co nie spodoba się ludziom – i tu zawahałam się nad określeniem, ponieważ nie chce pisać „z tamtej strony”, bo to mnie stawia „z tej strony” i wchodzę w retorykę Jarosława Kaczyńskiego, a jest to ostatnia rzecz, której bym chciała – więc, jeśli jakieś opinie krytyczne padają pod adresem opcji nastawionej nieprzychylnie do aktualnej władzy (uff!), to zaczynają się dziać rzeczy paskudne.
Faktem przecież jest, że przesłuchania świadków w sprawie doktora G. (pomijam już scenariusz samego zatrzymania) odbywały się dość bezwzględnie, biorąc pod uwagę często zaawansowany wiek tych ludzi. I faktem też jest, że sędzia Igor Tuleya jedynie ZAWIADOMIŁ szefa CBA i prokuratora okręgowego o rażącym naruszeniu procedur, a dopiero oni mają zdecydować czy przesłuchania od 20 do 3 rano są prawidłowe i nie ma się czego czepiać. A wyrok skazujący doktora G. nie ma z tym nic wspólnego! To są dwie odrębne sprawy!
Oczywiście wywołani do tablicy poczuli się przede wszystkim panowie Ziobro i Kamiński, a najlepszą obroną jest atak, najlepiej przy wykorzystaniu znienawidzonych mediów głównego nurtu, jak nazywają „niepokorni” wszystkie inne media poza swoimi własnymi. Bo tylko te w głównym nurcie zapewniają odpowiednio szerokie dotarcie do ludzi, którzy wprawdzie im sprzyjają, ale mediów „niepokornych” nie czytają. I sprawę „sprzedali” po swojemu, czyli z dużą liczbą przymiotników i kładąc nacisk na wyrok skazujący. A ludzie słyszą to, co chcą słyszeć i, jak wskazują badania, nie wgłębiają się w znaczenie i sens, nie rozróżnili więc niuansów, o których wspomniałam: skazanie to jedno, a ZAWIADOMIENIE o rażącym naruszeniu to drugie.
Na efekty nie trzeba było długo czekać: ekskrementy na klamce drzwi do mieszkania sędziego, sms z pytaniami o najbliższych, nie wspominając o przymiotnikach, które padały publicznie. W całej tej „zadymie” może i lepiej, że sędzia Igor Tuleya nie jest już rzecznikiem warszawskiego sądu.
Tyle we współczesnej Polsce znaczy odwaga. Smutne.