Joanna Szczepkowska bardzo negatywnie oceniła „wybryk” Daniela Olbrychskiego, który jechał po pijanemu (RP 03.07). Negatywnie, ale i oryginalnie. Nie chodzi jej bowiem o zwykły brak praworządności, stwarzanie niebezpieczeństwa na drodze czy ilość promili o 14 godz. Ale o… niedotrzymanie obietnicy danej papieżowi.
Ponoć w dniu jego śmierci, Daniel Olbrychski ogłosił publicznie, że rozpoczyna abstynencję a potem nigdzie nie ogłosił, że ją zakończył (na przykład z powodu wyboru nowego papieża, albo kolejnego). Szczepkowska pisze „niedotrzymywanie obietnicy oznacza utratę honoru” oraz publiczny wstyd.
To święta prawda i dlatego nie tylko Olbrychski, ale i większość naszych polityków prawdopodobnie pozbawiona jest honoru, bo przecież PR-owcy radzą im „obiecujcie, ile wlezie! Nikt was z tego nie rozliczy”. I nikt ich z tego nie rozlicza a wstydem się nie przejmują.
Honor to rzeczywiście umarła idea moralności publicznej... Szczepkowska jednak nie odwołuje się do moralności życia publicznego tylko kończy felieton jak rasowa psycholożka a mianowicie stwierdzeniem, że Olbrychski powinien zrobić wreszcie „coś naprawdę”, a nie na pokaz. „Tylko dla siebie. Bez sławy i chwały. To się choćby należy papieżowi”. Nie wiem, co się jeszcze należy papieżowi, ale sądzę, że już nic; ma setki pomników i instytucji mu poświęconych, a prawda o Kościele, który pozostawił nie wystawia mu najlepszego świadectwa.
Nie o papieżu jednak chciałam pisać, tylko o pewnym zjawisku, które śledzę od lat na przykładzie bliskich (dawnych) przyjaciół i dalekich znajomych. Byli kiedyś wesołymi ludźmi o liberalnych, by nie powiedzieć libertyńskich poglądach, często ich rodzice byli w PZPR (a oni ich bynajmniej nie potępiali, tylko korzystali z możliwych przywilejów), no i fakt: pili. Kto jednak w dawnych czasach nie pił?! Trochę za dużo. Też fakt. Niektórzy potem przestali z własnej woli, innym do przestania potrzebna była transcendencja. Sporo mężczyzn (bo nie znam przypadku kobiet) poskładało po różnych kościołach obietnice abstynencji i rzeczywiście przestało pić. To bardzo dobrze. Tyle, że wraz z abstynencją pojawiała się u nich radykalna zmiana poglądów. Stali się prawicowi, konserwatywni, inkwizytorscy, świętoszkowaci…. Zapomnieli, kim byli niegdyś i postanowili trwać przy Maryi czy raczej robić karierę polityczną pod patronatem episkopatu.
Skąd się bierze taka zdolność do przechodzenia z jednej skrajności w drugą? Ta zmiana ma charakter całościowy. Alkoholowo-religijni konwertyci (dziś poważni pracownicy, najczęściej medialni albo polityczni) stracili poczucie humoru, wyrozumiałość dla ludzkich słabości, tolerancję na inność. Są wojownikami obozu zamkniętego dla „obcych”. Jeśli chroni ich to przed alkoholizmem to dobrze, zastanawiam się tylko dlaczego ten rodzaj abstynencji idzie w parze z brakiem zdrowego rozsądku, pogody ducha, otwartości, życzliwości a zwłaszcza pamięci o tym, kim się było kiedyś? Na szczęście Olbrychski do tego grona nie należy. Jest „niepokorny” na inny sposób.