Jest takie przysłowie, „wejdziesz między wrony kracz jak i one”. Polityka jest pewną praktyką. Praktyką, która ma kilka tysięcy lat i była ukształtowana przez mężczyzn i dla mężczyzn. Na niej opierała się historia tego świata i indywidualne poczucie wartości. Kobiety trafiały tam niezwykle rzadko i zawsze były oceniane męskimi (bo jedynymi) kryteriami: wytrzymałością, odwagą, zdolnością do intryg, bezwzględnością, cynizmem, sukcesem. Nie ma czegoś takiego, jak kobieca polityka. Może będzie, jak będzie nas na tyle więcej, byśmy przestały zwracać uwagę na męskie oceny i priorytety. Póki co „kracz jak i one!”.
Ale to nie wystarczy! Czegokolwiek nie zrobisz, zawsze cię ośmieszą. „Inteligentny” dziennikarz zapyta cię o nieistniejącą ligę sportową, by cię skompromitować, ale twojego następcy już nie śmie zapytać o jego alkoholową biografię, bo to mężczyzna, choć o istnieniu lub nie, wielu lig też z pewnością zapomniał.
Redaktor Piasek ma wielkie zasługi jako kolumnowy patriarchatu (zadowolony z siebie kolumnowy; dołożyć kobiecie, to jest sukces!). Adam Bielan, którego politycznych osiągnięć nie pamiętam, utrwala się w pamięci potomnych nieustanną krytyką Ewy Kopacz, choć w ciągu kilku miesięcy zrobiła więcej niż Tusk w ciągu ośmiu lat! Ale kobiecie można dokopać, bo cóż to za przywódca, choćby dwoiła się i troiła, choćby miała sukcesy, jest – po prostu - kobietą.
Bielana kobiety ewidentnie drażnią. Rozumiem, że jest on ciągle jeszcze w kleszczach kompleksów spowodowanych tym, że w przeciwieństwie do swojego przyjaciela Miśka znajduje się daleko od piersi przywódcy, ale też wie, że piersi takiego Kaczyńskiego są znacznie lepsze niż piersi Ewy Kopacz. W polityce piersi bez fallusa nie mają znaczenia.
Miriam Shaded ostatnia gwiazda „Babilonu”, która ciężko zapracowała na jego popularność, wygląda na osobę rzeczywiście dość zagubioną (kobieta na listach szowinisty, ksenofoba i prymitywa?!), ale trzeba przyznać, że działa zgodnie z podstawowymi męskimi priorytetami politycznymi: dostać się na listę, dostać się do parlamentu, potem się zobaczy. To stara taktyka znana z „Pana Tadeusza”: „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiądzie, Ja z synowcem na czele i jakoś to będzie” - czyż nie jest to dewiza wielu polityków startujących do parlamentu?
Ryszard Czarnecki mógłby ją sobie wypisać na drzwiach swojego gabinety w PE. Magdalena Ogórek rzeczywiście straciła wielką okazję, by powiedzieć co myśli. Ale jak obserwuję Millera, którego ego przerasta telewizyjne studia, w których jest uwielbiany, jak widzę jego bezgraniczną żądzę władzy i błyszczenia przy miernych możliwościach (ale po co możliwości skoro mamy dziennikarzy), to zaczynam rozumieć, kto w tej grze grał znaczonymi kartami.
W tych wyborach mamy jednak prawdziwe gwiazdy: Barbarę Nowacką (ZJ), Kazimierę Szczukę (ZJ), Małgorzatę Prokop-Paczkowską (ZJ), Agnieszkę Łuczak (Nowoczesna pl.), Marylę Dzienisiewicz (ZL), Katarzynę Olejnik (PSL) i wiele, wiele innych. Wiemy – to kwoty. Ale zarazem powiew normalności i to nie tylko dlatego, że listy wyborcze nie będą wyglądały jak głosowanie na watykańskim konklawe, ale – mam nadzieję - przy zmianie płciowych proporcji coś się w tej polskiej polityce może wreszcie zmieni. Trzeba zrównoważyć sejm, doprowadzić do parytetu czyli do rzeczywistej reprezentacji kobiet i mężczyzn. Ich interesów, potrzeb, wartości, punktów widzenia. Nie wiem czy będzie wtedy lepiej ale z pewnością normalniej, o czym najlepiej wiedzą konserwatyści, którzy tak nie lubią układów jednopłciowych. A póki co nasz parlament, senat a zwłaszcza nasza wyborcza mentalność tak właśnie wygląda.