W jakim sensie Franciszek jest autorytetem a w jakim tylko idolem? Zdaje się, że nie jest ani tym ani tym. Budzi sprzeczne opinie. Sierakowski pisze o Franciszku, że „jest fantastyczny” i że „jest przywódcą globalnej lewicy”. Z kolei według Jana Marii Rokity, Franciszek nie jest ani autorytetem ani ascetą, bo ma „brzuszek”, je makaron, jest zmysłowy. Nie ma jednak wątpliwości, że papież Franciszek jest wyznawcą Jezusa a nie Rydzyka. Dzięki niemu powiało w Polsce chrześcijaństwem a nie kościelną polityką.
Przez wiele lat w rankingu „autorytetów” ogłaszanym przez różne instytucje pierwsze miejsce zajmował Jan Paweł II, gdy zmarł, przez kilka miesięcy krążył mit o „pokoleniu JPII”. I co? I nic. Pokolenie JPII zniknęło jak bańka mydlana. Podobnie zresztą jak „autorytet” Jana Pawła II (miejsce po nim w kolejnym rankingu zajął Jerzy Owsiak). Owszem papież był niewątpliwym idolem mas, na jego msze ludzie przychodzili jak na rockowy koncert i rozchodzili się jak z rockowego koncertu. Czy jednak te wielkie msze-imprezy z udziałem Jana Pawła II zmieniły coś w ich życiu? Czy zaczęli czytać biblię i Jego encykliki? Czy kierowali się w życiu Jego nauczaniem?
Większość na pewno pamięta Jego dowcipy i historie o kremówkach niż naukę o sumieniu (które wcale nie jest autonomiczne) czy przykazanie miłości bliźniego. Czy jego „fani” i wierni stali się bardziej uczciwi, uważający na innych, bardziej życzliwi dla sąsiada? Czy przestali stosować antykoncepcję i bić żonę (choć na bicie żon Jan Paweł II nie zwracał uwagi, na antykoncepcję tak). Nie sądzę.
Wokół Jana Pawła II urządzano wyreżyserowany, kosztowny spektakl, w którego kuluarach rósł wielki, bogaty, polityczny kościół Polski. W tym sensie papież musiał być politycznym autorytetem dla biskupów; wzmocnił ich władzę i majętności, krusząc słabiutkie świeckie państwo. Wykorzystał w tym celu tchórzostwo i serwilizm polskich polityków. Łatwo poszło. Papież zablokował też (choćby encykliką Fides et Ratio) kościół otwarty, wykształcony, tischnerowski, bo stawiał na kościół zamknięty, prosty, rydzykowy.
W jakim sensie Franciszek jest autorytetem (i dla kogo?) a w jakim tylko idolem? Zdaje się, że nie jest ani tym ani tym. Budzi sprzeczne opinie, a tłumy na Błoniach, które mają poświadczać jego wielkość i żywotność katolicyzmu, gdyby były zgromadzone wokół święta Hare Krishna, byłyby równie różnorodne i radosne. Taka jest natura dobrze zorganizowanych tłumów (no, może prócz tych związanych z piłką nożną, która nie wzbudza radości tylko nastroje plemienne).
Sławomir Sierakowski pisze o Franciszku, że „jest fantastyczny” i że „jest przywódcą globalnej lewicy”. Dlaczego? Bo myje nogi uchodźcom i rezygnuje z wielu dóbr takich jak dobre pałace, ciekawe wakacje oraz „bryki najlepszych marek”. „Polski biskup przy nim to panisko”. No więc Franciszek z racji swojego otwarcia i ascetyzmu jest autorytetem dla lewicowego Sierakowskiego.
Z kolei według Jana Marii Rokity, Franciszek nie jest ani autorytetem ani ascetą, bo ma „brzuszek”, je makaron, jest zmysłowy; powinien raczej „okazać więcej czułości” katolickim kapłanom niż imigrantom czy prostytutkom. Bo biskupi pracują w ciężkich warunkach a prostytutki zapewne zasłużyły sobie na swój los.
Katolicki tabloid Fronda praktycznie w ogóle nie zajmuje się papieżem, bo nie jest „naszym”. Dla Frondy dużo bardziej interesujący jest (anty-papież) poseł Pięta, który uważa, że „deportacje dla muzułmanów to za mało”, czy zaświadcza, że jest wiernym synem kościoła Rydzyka a nie Jezusa.
Jak więc zostanie zapamiętany w Polsce papież Franciszek? Jeśli był idolem, to krotochwilnym. Autorytetem być nie może, bo przecież nie jest „nasz”. Pozostawi po sobie niedosyt i dużą lukę interpretacyjną. I ona jest nadzieją na to, że pozostanie żywy, że nie da się zamknąć w ikonie i postawić na pomnikach, zwłaszcza tak koszmarnych jak Jana Pawła II. Dzięki Franciszkowi powiało w Polsce prawdziwym chrześcijaństwem, powiew to ciepły ale nietrwały.