Żeby dostać upragnione prawo jazdy, trzeba zdać egzamin teoretyczny a chwilę później praktyczny. Właściwie dwa, jeden na placu manewrowym a drugi z jazdy po mieście. Jeśli chcemy zajmować się tym zawodowo nawet testy psychologiczne. Na rozmowie kwalifikacyjnej do pracy jesteśmy maglowani kilka krotnie, piszemy testy, przynosimy zaświadczenia i certyfikaty potwierdzające nasze umiejętności w wielu dziedzinach.
Traf chciał że rodzicem może zostać każdy.
Wielbicielka zdrowego jedzenia, mama blond-urwisa i kasztanowej klaczy, żona, joginka i szczęściara.
Bez zbędnych zaświadczeń, żadnego egzaminu, certyfikatu, testów, rozmów kwalifikacyjnych czy jakiegokolwiek nawet czysto teoretycznego przygotowania.
Nie ma programów przygotowujących przyszłych rodziców pod żadnym względem.
Nie mówi się o tym, że przygotowanie do rodzicielstwa powinno odbywać się na płaszczyźnie duchowej, emocjonalnej i cielesnej.
To, jak się prowadzimy przed powołaniem dziecka na świat, w jakim jesteśmy stanie w chwili poczęcia, jaki przebieg miała ciąża, co doświadcza kobieta ciężarna i na końcu w jakich warunkach dziecko przychodzi na świat ma znaczący wpływ na dziecko. Właściwie na całe jego życie.
Dwie najstarsze medycyny świata kładą duży nacisk na przygotowanie do rodzicielstwa, wprowadzając odpowiednią dietę, oczyszczenie na poziomie ciała i umysłu prowadzące do wzmocnienia esencji i czystości umysłu. Tradycyjna Medycyna Chińska mówi o niemal 3 latach przygotowań a Ajurweda o minimum 3 miesiącach przed poczęciem nowego życia. Warto to rozważyć i odpowiednio się przygotować.
Tak wiem, są szkoły rodzenia, nauki przedmałżeńskie, książki, programy telewizyjne i gazety dla rodziców. Ba jest nawet, wsparcie państwa w postaci becikowego, urlopu macierzyńskiego a od niedawna tacierzyńskiego i gigantycznej wprost ulgi podatkowej.
Ale czy to wystarczające?
Żadnego egzaminu, sprawdzenia dojrzałości emocjonalnej, testów czy certyfikatów.
Wielka szkoda, jakie dzieci taki jest i będzie świat.
Panuje ogólne przekonanie, że ludzie mają instynkt rodzicielski i chyba na tym opiera się nadzieja, iż będziemy potrafili począć i wychować nasze dzieci. Nic bardziej błędnego. Nauczyliśmy się świetnie tłumić nasze instynkty a wszechobecny chaos informacyjny zabija najmniejsze nawet przejawy naturalnych odruchów.
Od dziecka jesteśmy uczeni żeby nie słuchać swojego wewnętrznego głosu, nie ufać swoim zmysłom, atakowanym przez miliony niepotrzebnych bodźców i żeby nie odbierać świata sercem – tylko rozumem i chłodną kalkulacją.
Wszystko się komplikuje, nic nie jest przejrzyste i jasne, za to wszystko jest stworzone do konsumowania i zagłuszania prawdziwego ja. Wartością stają się tylko rzeczy, status społeczny a nie to, co myślimy i jacy naprawdę jesteśmy. W głębi duszy jesteśmy spragnieni bliskości i prawdziwych, głębokich relacji z innymi. Chcemy kochać, być kochani i akceptowani. Ta silna potrzeba jest zarazem najbardziej przerażająca.
Na niej właśnie bazują sprzedawcy wszelkich substytutów lukrowanej „miłości”.
Sami zresztą robimy to naszym dzieciom, pokazując im że nie mogą sobie ufać, a prawda leży zawsze „na zewnątrz”.
- Mamo jest mi zimno – mówi mała dziewczynka
- Nie może być Ci zimno jest bardzo gorąco! - kwituje zniecierpliwiona mama czy opiekunka.
Jeśli usłyszy podobne odpowiedzi wystarczająco często, przestanie ufać sobie i zacznie szukać odpowiedzi w oczach innych. Spowoduje to niepokój, ciągłe napięcie i uzależnienie od tego co powiedzą inni. Tak już zostanie. Zamiast uśmiechniętej, spokojnej, pewnej siebie i szczęśliwej osoby stajemy się znerwicowani, marudni i wciąż niezadowoleni z życia.
Dzieci nie są naszą własnością, to odrębne osoby, z własnym charakterem i przemyśleniami. Coś lubią czegoś nie, są głodne w konkretnym momencie, mają swoje pragnienia, radości i smutki - zupełnie tak jak my. Błędem jest oczekiwać, że będą chciały dokładnie tego co my i to w tym samym momencie.
Możemy pokazywać im nasz świat, proponować, pokazywać drogę ale nie możemy forsować swoich pomysłów na siłę. Życie wymaga szacunku.
Każdy przymus rodzi opór, to oczywiste. Bez względu na wiek.
Wystarczy pomyśleć o niesatysfakcjonującej pracy, w której nie jesteśmy rozumiani i nie możemy się bez przeszkód rozwijać. Gdzie nasze pragnienia czy dobre pomysły są tłamszone w zarodku a my jesteśmy traktowani jak ludzie drugiej kategorii, mimo że mamy tak dużo do zaoferowania. Gdzie wszystko wiedzący szef mówi nam, że mamy być głodni między 13.30 a 15.00 i że z toalety możemy skorzystać tylko w ustalonych z góry godzinach.
Jak się wtedy czujemy? Szczęśliwi, wartościowi, spełnieni? A może zamykamy się w sobie jak w za małym ubraniu, które ciśnie niemiłosiernie każdego dnia?
Bez oczekiwań, zbędnego przymusu, w atmosferze szacunku świat będzie przyjemnym miejscem a my będziemy radośni, zrelaksowani i kreatywni. To samo dotyczy dzieci.
Nie oznacza to oczywiście brak jakichkolwiek zasad. Są niezbędne. Porządkują świat pogrążony w krzyku i chaosie. Wszyscy chcemy mieć w życiu drogowskazy, pewniki, oparcie. Rutyna nie jest nudna, jest niezbędna. Pomaga odpędzić niepewność, usystematyzować codzienność, uspokoić myśli.
To komfort, spokój i przewidywalność zdarzeń. Lubią to dzieci, lubimy to my dorośli.
Od urodzenia aż do śmierci. Naturalnie.
Dodatkowo dzieci są dla nas podwójnym wyzwaniem. Całkiem niechcący wydobywają z naszego wnętrza dawno zapomniane, nie przepracowane lęki, niedociągnięcia, kompleksy z którymi przychodzi nam się zmierzyć w najmniej oczekiwanym momencie. Ta konfrontacja jest tym bardziej bolesna im głębiej ukryte i mocniej wyparte były te uczucia i myśli.
To cenna lekcja, przyjmijmy ją z pokorą i wdzięcznością. Dzieci uczą nas konsekwencji, cierpliwości i ogromnej, dziecięcej radości – z drobiazgów, ze zwykłych, codziennych rzeczy.
Konkludując, trzeba się porządnie przygotować, poznać siebie. Rodzicielstwo jest wymagające, radosne, pełne wyzwań i lekcji do odrobienia. Pokazuje nasze lęki, braki ale też daje szansę na świetną zabawę i rozwój. Świat z dzieckiem staje się kolorowy, słoneczny i wrażliwy. Na pewno nie perfekcyjny.