Nieczęsto zdarza się, aby jeden z najpopularniejszych współcześnie zespołów rockowych na świecie, zagrał w jednym polskim mieście dwa koncerty, dzień po dniu. Taka sytuacja przydarzy się jednak w najbliższy weekend, gdy w ramach Coke Live Music Festivalu dwukrotnie (10 i 11 sierpnia) w Krakowie wystąpi amerykańska grupa The Killers.
Prawdziwym rarytasem dla fanów muzyki w ramach Coke Live Music Festival wydaje się być pierwszy, piątkowy (10 sierpnia) koncert autorów hitu „Read My Mind” w teatrze Łaźnia Nowa umiejscowionym w robotniczej dzielnicy Nowa Huta. Obejrzy go jedynie kilkaset osób i to właśnie one, jako jedne z pierwszych na naszym kontynencie będą miały okazję usłyszeć na żywo utwory z „Battle Born” – nowego studyjnego albumu The Killers, który trafi na półki sklepowe 18 września.
Występ amerykańskiej grupy w hali dawnych warsztatów szkolnych Technikum Elektrycznego na nowohuckim osiedlu Szkolnym, będzie, jak podkreślają organizatorzy CLMF, pierwszym polskim tzw. warm-up show, a więc koncertem rozgrzewkowym zagranicznej gwiazdy, w przeddzień „właściwego” występu na dużej imprezie, jaką w przypadku amerykańskich rockmanów będzie sobotni występ na Coke Live Music Festival na terenie Muzeum Lotnictwa w Krakowie obok takich gwiazd, jak The Roots, Placebo i Snoop Dogg (dwaj ostatni wykonawcy zagrają w niedzielę).
Wspomniana nazwa nowego albumu The Killers „Battle Born”, oznaczająca po polsku tyle co „Zrodzeni z walki” jest jedną z dewiz stanu Nevada, z którego wywodzą się muzycy The Killers.
To właśnie tam, w 2001 roku młody wokalista rozwiązanej synthpopowej grupy Blush Response - Brandon Flowers przeczytał w lokalnej gazecie z Las Vegas ogłoszenie zamieszczone przez niejakiego Davida Keuninga, który poszukiwał wokalisty do swojego nowego zespołu. Szybko okazało się, że panowie Flowers i Keuning dzielą te same muzyczne zainteresowania, co zaowocowało pierwszą taśmą demo, na której znalazła się m.in. wczesna wersja późniejszego hitu „Mr. Brightside”. Nazwa zespołu, czyli „mordercy”, została zaczerpnięta z teledysku New Order „Crystal”, w którym pojawia się fikcyjny zespół rockowy o nazwie właśnie „The Killers”. Do swoistej ironii tej nazwy w odniesieniu do usposobienia bohaterów tego tekstu pozwolę sobie wrócić w ostatnim akapicie tego tekstu.
Tymczasem jest rok 2004. Zespół, już we właściwym składzie z basistą Mattem Stoermerem i perkusistą Ronniem Vannuccim zarejestrował materiał na debiutancki album „Hot Fuss”, który z miejsca stał się światowym bestsellerem. Dzięki takim hitom, jak wspomniane „Mr. Brightside”, „Somebody Told Me” czy „All These Things That I’ve Done” album„Hot Fuss” sprzedało się do dziś w liczbie ponad 7 milionów egzemplarzy.
Kolejne albumy – „Sam’s Town” z 2006 roku, wydane rok później „Sawdust” (kompilacja niepublikowanych i mało znanych nagrań zespołu) oraz w końcu „Day & Age” z 2008 roku wyrobiły „zabijakom” opinię zespołu trudnego do sklasyfikowania. Z jednej strony są The Killers uważani za zespół mający niesamowitego nosa do wpadających w ucho, „radiolubnych” przebojów, z drugiej zaś, wielu krytyków zarzuca im balansowanie na krawędzi kiczu oraz nieznośny patos kolejnych produkcji. Nierzadko pada nawet porównanie, że twórczość autorów hitu „Human” jest niczym wieża Eiffla i piramida Cheopsa z Las Vegas, efektowna, lecz pusta w środku.
Zmęczeni sześcioletnim pasmem niekończących się tras koncertowych, oraz coraz częściej powtarzającą się opinią naśladowców U2, Coldplay i New Order, wraz z początkiem 2010 roku The Killers udali się na długi urlop, podczas którego mieli odzyskać utraconą świeżość. W czasie przerwy w działalności macierzystego zespołu, trzech członków kwartetu (wszyscy oprócz Davida Keuninga) wydało swoje solowe albumy.
W maju 2011 roku, zespół powrócił do studia nagraniowego w Las Vegas aby rozpocząć pracę nad płytą, która miała stanowić powrót do brzmienia z dwóch pierwszych krążków.
- Chcemy powrócić do muzyki, która naprawdę nas odzwierciedla. Znowu piszę o świecie, który naprawdę znam – mówił w wywiadzie dla brytyjskiego „Q” Brandon Flowers. Pierwszym owocem nowego albumu „Battle Born” realizowanego pod okiem takich producentów, jak Stuart Price i Steve Lillywhite jest singiel „Runaways”, któremu towarzyszy klip zrealizowany a jakże - w Las Vegas.
Jeśli wierzyć zapowiedziom członków zespołu, pobyt w studio jest dla nich jedynie pretekstem, aby wyjść z dusznego pomieszczenia i zagrać nową muzykę fanom:
- Mój umysł krąży już wokół występów na żywo. To jest niczym wyjście z więzienia. Jesteś gotowy na pokazanie się światu – mówił niedawno w wywiadzie dla „Daily Telegraph” perkusista Ronnie Vanucci Jr.
Na koniec obiecałem wytłumaczyć, dlaczego nazwa „Mordercy” oraz miejsce pochodzenia członków zespołu - stolica blichtru, przepychu i rozpusty, za jaką uważane jest Las Vegas nijak się mają do rzeczywistego usposobienia życiowego członków zespołu The Killers.
Ot, taki Brandon Flowers. Przed rokiem, do mediów trafił krótki dokument, w którym wokalista zespołu The Killers opowiada o swoim przykładnym życiu mormona. W idyllicznym pejzażu rodzinnego domu widzimy żonę muzyka – Tanę oraz trójkę jego synów. Religijny artysta opowiada o swoim życiu w tonie zaskakującym, jeśli chodzi o reprezentanta, bądź co bądź, tego samego nurtu muzycznego co, dajmy na to - Keith Richards.
- Z karierą w przemyśle muzyki popularnej lub rockowej wiąże się wiele pokus seksualnych oraz związanych z pieniędzmi. Bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że to nie jest moja droga – tłumaczy w prezentowanym filmiku wokalista The Killers, rozsiadając się wygodnie na domowej kanapie.