Podzielam większość wątpliwości Macieja Dziedzica, dotyczących zjawiska Piotra "Pikeja" Kukulskiego i jego prób bycia raperem. Moje trzy grosze to jednak skromny apel - zostawcie Pikeja w spokoju, niech pokaże, czy potrafi biec na długi dystans.
Pisałem już o tym na łamach NaTemat, że rodzimy hip-hop nie potrzebuje dużych, masowych mediów, zwłaszcza telewizji. Teraz utwierdzam się jedynie w tym przekonaniu, obserwując fenomen niejakiego Piotra "Pikeja" Kukulskiego.
Realia dzisiejszej telewizji skupiają się na skrótach myślowych. Kultura hip-hop i wyznawane przez nią wartości są zbyt zawiłe, aby zmieścić je w typowej, minutowej gadce szmatce z programu telewizyjnego, gdzie pojawiasz się wraz z gotującą aktoreczką z telenoweli i człowiekiem-magnesem, który przyczepia sobie widelce do torsu.
Nie dziwota więc, że przy takim poziomie płycizny, zaprasza się do telewizji postacie, co by nie powiedzieć, barwne i wyraziste, a polski raper ze znanej muzycznej rodziny, jeżdzący po Warszawie Ferrari, z pewnością do takich osób się zalicza.
Miło, że w późniejszych godzinach, TVP zaczęła emitować transmisje z koncertów hip-hopowych grup, takich jak Molesta Ewentement, zaś RBL.TV wpuściła do swojej ramówki muzykę rapowaną. Od 8 kwietnia swoje programy poprowadzą tam Sokół i Pezet. Są to jednak audycje niszowe, i dobrze. Niszowość nie musi oznaczać zerowej oglądalności, jednak świetnie współgra z osiedlowym rodowodem hip-hopu.
Marzy mi się, że powstanie w Polsce hip-hopowe radio albo kanał telewizyjny, niczym francuski Trace, gdzie emitowany jest hip-hop i r'n'b. Jestem przekonany, że osiągnąłby sukces porównywalny z, jakby to dziwnie nie zabrzmiało, Polo TV, które już dawno wyprzedziło MTV i Vivę w słupkach oglądalności.
Mainstream jest jednak domeną Pikejów. Bo trudno uwierzyć, że pani Stasia z Grudziądza, zacznie nagle gorączkowo gromadzić dyskografię Włodiego czy Łony, bardzo możliwe jednak, że zainteresuje ją syn "tego Kukulskiego".
A co do Pikeja w telewizji i kolorowej prasie? Mnie tam jego obecność nie przeszkadza. Bo wiem, że jego świat i uznanych w środowisku raperów, to dwie różne dyscypliny sportowe. Jeśli się mylę, niech pokaże na co go stać. Niech pokaże, jaki ma pomysł na swoją karierę przez następne lata. Publika oceni, czy chce wydać pieniądze na jego płyty i koncerty.
Różnica między celebrytą, a prawdziwym artystą, jest bowiem zasadnicza. Celebrytą można zostać w jeden wieczór, zaś na szacunek pracuje się latami. Nie kupisz tego za żadne pieniądze.
Szacunek zdobywa się w pocie czoła, żmudnie i przez lata, ale potem jest podstawowym kapitałem, którym mogą dysponować uznani raperzy. Dlatego też O.S.T.R, Eldo, czy Bisz, są praktycznie nieobecni w mediach, a sprzedają dziś więcej płyt niż Doda i Edyta Górniak.
Pochodzenie z bogatej, znanej rodziny nie oznacza dożywotniego szlabanu w tej kwestii. Bracia Fisz i Emade, czyli Bracia Waglewscy, cieszą się w branży powszechnym szacunkiem, a są przecież synami "Tego Waglewskiego". Wiedzieli jednak, że na swój szacunek muszą zapracować od zera, dlatego zaczynali przed ponad dekadą w malutkiej wówczas wytwórni Asfalt Records, prowadzonej przez ich kolegę. Przez pewien czas nikt nawet nie wiedział, że noszą nazwisko lidera grupy Voo Voo.
Kariera braci Waglewskich trwa już grubo ponad dekadę i zdaje się, że Bartosz (Fisz) i Piotr (Emade) są wciąż na fali wznoszącej. Bo na koncie reputacji mają setki obligacji (nawet mi się zrymowało).
Nie dysponując szacunkiem w oczach słuchaczy, kariera trwa zwykle tyle co kiepskawy serial ze sztucznie doklejanym śmiechem widzów. Jeden sezon.