Sokół i Marysia Starosta dzięki swojej "Czarnej białej magii" pchnęli polski hip-hop kilka kroków dalej w kierunku wystawy tematycznej w stołecznej Zachęcie a zarazem zrujnowali świąteczny nastrój tysięcy Polaków.
I kto by pomyślał, że na wstępie recenzji nowego albumu Wojciecha "Sokoła" Sosnowskiego i jego partnerki Marii Starosty porównam spiritus movens tego projektu do Kanye'go Westa. Taka analogia tylko z pozoru wydaje się kuriozalna.
Zupełnie bowiem jak Kanye West, Sokół zadbał o to, aby celebra wydania jego nowego studyjnego albumu była nieszablonowa i godna raczej dzieła sztuki aniżeli kolportowanej z rąk do rąk na osiedlach płyty hiphopowej.
Zupełnie jak West w przypadku płyty "Yeezus", Sokół i Marysia Starosta do momentu premiery płyty "Czarna Biała Magia" zdecydowali się nie publikować w sieci nawet sekundy nowego materiału. Okazja do usłyszenia singla z "CBM" była zaledwie jedna. Nie stało się to jednak w jakimś piwnicznym skateshopie lecz w krakowskiej galerii sztuki nowoczesnej (sic!), gdzie uczestnicy wernisażu (w tym ja, wyżej podpisany) mogli odsłuchiwać utwór "Wyblakłe myśli" z "wychodzących ze ściany" słuchawek, obcując przy okazji w ciemnym pokoju z malunkiem artysty Grzegorza "Forina" Piwnickiego, który trafił do książeczki ilustrującej płytę (czyżby inspiracja klipem Jaya-Z "Picasso Baby"?). Bo nawet okładka "Czarnej białej magii" jest nietypowa jak na album hiphopowy - wykorzystuje bowiem motyw iluzji optycznej, po który sięgali w ostatnich latach przede wszystkim artyści gitarowej i elektronicznej sceny alternatywnej - patrz Animal Collective, Black Lips czy Soulwax.
Teraz czas na zawartość. Jeśli chodzi o warstwę muzyczną, "Czarnej Białej Magii" nie odbiega z pewnością tak radykalnie od hiphopowych norm, jak na wspomnianym "Yeezusie" Kanye'go Westa, jednak na naszą polską miarę jest przedsięwzięciem równie ambitnym, odważnym i zrealizowanym z imponującym rozmachem.
Podziw i emocje rozbudzał od początku udział jednego z najwybitniejszych producentów hip-hopowych DJ-a Premiera, didżeja Tony'ego Toucha, a także współpracownika A$AP Rocky'ego - SpaceGhostPurrpa. Zaskakuje nieoczekiwany dobór sampli, jak w przypadku "Reszty życia" samplującej ubiegłoroczny hit Lany Del Rey "Born To Die", czy nawet zupełnie niehiphopowe perełki, takie jak solowe "Zdeptane kwiaty" Marysi Starosty, wyjęte jakby żywcem z albumów Charlotte Gainsbourg.
Pod względem lirycznym, Sokół otwiera przed słuchaczem prawdziwą puszkę Pandory. Świat jest miejscem rodem z sennego koszmaru, w którym w poszukiwaniu sensu, dobra i Boga błądzimy po pustej i bezkresnej Zonie niczym bohaterowie filmu "Stalker" Andrieja Tarkowskiego. Są nękające wyobraźnię wspomnienia z przeszłości ("Wyblakłe myśli"), wymykające się spod kontroli przygody z narkotykami ("Ch**owo wyszło"), sen o Apokalipsie ("W dół brzuchem"), wyzuty z uczuć seks ("Spie**alaj"), czy niebywale sugestywny opis koncertu w wiejskiej dyskotece ("Każdy dzień"), która w oczach Sokoła jawi się jako dantejskie piekło.
Aby spotęgować efekt ukazania świata jako przygnębiającego, dusznego od ludzkiego grzechu miejsca, kręcąc swój "Krótki film o zabijaniu", reżyser Krzysztof Kieślowski zadecydował, aby nałożyć na obiektyw kamery żółty filtr, który potęgował wrażenie przytłoczenia.
W czasie trwającego 70-minut seansu audio z "Czarną białą magią" mam dokładnie podobne odczucie - jakby dwoje głównych aktorów tego hiphopowego spektaklu - Sokół i Marysia Starosta nałożyło mi na oczy właśnie taką żółtą pończochę, przez którą świat nie wygląda już na miejsce warte egzystencji.
Tuż po premierze okazało się, że "Czarna biała magia" zadebiutowała na szczycie przedświątecznego zestawienia najpopularniejszych płyt w Polsce, wyprzedzając dziesiątki kompilacji z kolędami i świątecznymi standardami.
Badaczy kondycji polskiej kultury chyba powinien cieszyć fakt, że pomimo zalewającej rynek w tym okresie muzycznej melasy, Polacy są skłonni masowo zainteresować się tak eklektycznymi, niewygodnymi i co tu dużo mówić... rujnującymi pogodny, świąteczny nastrój płytami.