Jest rok 2032. Nieroztropną polityką rząd doprowadził Polskę do bankructwa. Gospodarka się kurczy, deflacja szaleje, pracy nie ma. Niezależny bank centralny, który jeszcze kilka lat temu dbał, by ceny były stabilne, a system finansowy bezpieczny, porzuca swoją rolę. Nakazuje rządowi oszczędzać i grozi, że odetnie bankom gotówkę.
Powiecie, że to nierealne. Niezależny bank centralny nie może tak po prostu porzucić swojej roli i mówić, co ma robić rząd. A jednak. Popatrzmy na Grecję.
W należącej do strefy euro Grecji bankiem centralnym jest Europejski Bank Centralny (ECB). Jest to instytucja, której celem jest dbanie o stabilność cen i sprawne funkcjonowanie systemu finansowego w krajach członkowskich. ECB staje się jednak pożyczkodawcą Grecji.
I tu sytuacja się odmienia. W tej nowej roli priorytetem ECB nie jest już stabilność cen w Grecji, czy też bezpieczeństwo greckich banków. Wraz z innymi pożyczkodawcami stawia rządowi warunki mówiąc, że jeśli nie wdroży programu oszczędnościowego, to dopływ gotówki do banków może zostać odcięty. A takie odcięcie to katastrofa gospodarcza.
Pytanie, co by było gdyby Grecja znalazła się w obecnej kiepskiej sytuacji gospodarczej z powodu wielkiego trzęsienia ziemi. Zniknęła by wtedy kwestia domniemanej czy faktycznej winy, która obecnie wysuwana jest na pierwszy plan przez pożyczkodawców. Ale pozostałaby kwestia warunków wsparcia finansowego.
Czy w razie takiego trzęsienia ziemi ECB też mógłby postawić greckiemu rządowi warunki na jakich udzieliłby pomocy? Czy groziłby odcięciem gotówki w razie ich niespełnienia?
Nie przez przypadek w średniowieczu prawo bicia monety było przywilejem królów. Własny bank centralny pozwala krajom wychodzić z największych nawet opresji. Pokazuje to choćby przykład USA po kryzysie z 2008 roku, czy Japonii. Przypadek Grecji pokazuje zaś, co może się stać, jeśli takiego banku nie ma.
Co by było gdyby Polska znalazła się w sytuacji Grecji? Mogłoby to wyglądać tak:
Ludzie są już zmęczeni protestami. Bank centralny nie ma siedziby w Polsce i nie podlega konstytucji. Mówi, że jego celem jest stabilizować ceny w Europie, nie w Polsce, dbać o stabilność finansową całej Europy, nie Polski. Jest rok 2032 i gospodarka Europy kwitnie. Krach w Polsce tego nie zmieni.
Apele i płacz nic nie dają. Politycy jeżdżą do banku centralnego, chcą go przebłagać. Przecież bez jego wsparcia gospodarka nie poradzi sobie w tak trudnych chwilach. Szczególnie, gdy klasa polityczna zawiodła.
Na próźno. Bank centralny mówi, że jeśli im się nie podoba jego polityka, to mogą sobie założyć nowy. Ale na własne ryzyko. Rząd wie, że system bankowy może tego nie wytrzymać. Nie ma wyjścia. Godzi się na program oszczędności zaproponowany przez bank centralny.
Mija pięć lat. Gospodarka skurczy się o 20 procent, bezrobocie dochodzi do 40 procent. Mało kto jeszcze wierzy, że nowy program oszczędzania zadziała. Tłum wrze. Idą wybory.
Nowa grupa polityków przejmuje władzę. Żądają zmiany stanowiska banku centralnego. Zniecierpliwiony, bank centralny odcina dopływ gotówki do polskich banków. Najpierw padają małe banki, potem duże. Wraz z nimi firmy.
Polacy nie mogą uwierzyć własnym oczom. Jak to możliwe, że cofnęli się o 20 lat? Obwiniają polityków. Ale wiadomo, narzekanie nic nie da. Trzeba zakasać rękawy. Zakładają nowy bank centralny i biorą się za odbudowę kraju.
To oczywiście zmyślona historia. Oszczędność mamy we krwi, a politycy są odpowiedzialni.
Dla zainteresowanych artykuł Prof. Wyplosza, którym się inspirowałem