- Idziemy do kina na 18:30, najpierw coś zjemy.
- Ok. A co to za film?
- Jakiś fajny, Coppoli.
- Ok.
Idąc do jednej z sal wrocławskiego DCF mijały mnie same kobiety. Dopytałem jeszcze raz: Co to za film? Komedia romantyczna - usłyszałem w odpowiedzi. Aha – powiedziałem stanowczo – wygląda na to, że będę jedynym facetem w sali kinowej…
Uspokoiłem się na widok kilku facetów na sali, a zwłaszcza Diane Lane i Aleca Baldwina na ekranie. Lubię ich, bo grają w bardzo naturalny i niewymuszony, czyli wiarygodny sposób. Diane przypomina mi jedną z ważnych kobiet w moim życiu, a mianowicie moją wychowawczynię z podstawówki. Uspokajam dociekliwych, że w tym względzie nie zabrnąłem tak daleko, jak prezydent Francji. Po prostu dobrze ją wspominam, mimo że była dosyć stanowczą i krytyczną kobietą, ale dzięki temu zmieniła moją percepcję na dalszą edukację i pośrednio życie.
Wracam do filmu. Akcja rozkręca się leniwie, wskazuje raczej na scenariusz o skomplikowanym związku, czyli o facecie z przyszytym chirurgicznie telefonem do ucha oraz kobiecie, która czuje się jak jedna z jego walizek. I wtedy pojawia się ten niesamowity facet, w tej roli oczywiście Francuz - Arnaud Viard, który nosi w filmie imię Jacques. Najkrócej mówiąc bohater wykreowany przez Javiera Bardema w "Vicky Cristina Barcelona" to przy nim podlotek, który mógłby się od francuskiego kolegi wiele nauczyć. Jacques jest cały zbudowany z romantyzmu, w równym stopniu co z mięśni, kości i krwiobiegu. Ale jest przy tym bardzo subtelny i tradycyjny, czyli hołduje starej zasadzie: przez żołądek do serca. No i zabiera Anne, czyli bohaterkę graną przez Diane Lane, w dłuuugą podróż z Cannes do Paryża, które geograficznie nie są w sumie tak odległe. Nie jest to jednak banalna historia o przygodnym romansie. Jest to długa opowieść o wspólnym odkrywaniu siebie ze wszystkimi dobrymi i słabszymi stronami osobowości. Także o tym, jak kształtują bohaterów tragiczne wydarzenia z ich życia. Jednak ta mądrość odkrywania jest okraszona dużą dawką humoru, najczęściej sytuacyjnego, który ma swój dalszy ciąg w postaci świetnych dialogów. A że z czasem pojawia się namiętność, to jakby naturalne.
Film jest wesoły, ale nie jest typową komedią romantyczną. Jest to po prostu mądry film o relacji dojrzałych ludzi, opierający się na dobrym scenariuszu i dialogach, które uzupełniają plastyczne kadry i równie pastelowa muzyka. Nie przybije już moich filmowych archetypów romansideł, czyli „Fortepianu” i „Prawdziwego romansu”, ale jest w nim duży potencjał, zwłaszcza dla facetów! :)
I słówko o reżyserce. Film w jakiś sposób nawiązuje do „Między słowami” Sofii Coppoli, co w sumie nie dziwi, bo „Paryż może poczekać” jest dziełem Eleanor Coppoli. Na początku myślałem, że to kolejna spadkobierczyni filmowego talentu wielkiego reżysera, czyli siostra Sofii. A tu okazuje się, że to jednak jej matka i żona Francisa Forda Coppoli. Wyreżyserowała ten film w wieku 80 lat… dlatego nie dziwi mnie zupełnie jego dojrzałość.