Co by było, gdyby zdarzyły nam się najgorsze rzeczy w życiu? Śmierć lub odejście bliskiej osoby, destrukcyjne poczucie winy, poważny zawód miłosny, zdrada, ogólnospołeczny brak akceptacji. Na te pytania próbuje w przystępny sposób odpowiedzieć Kinga Dębska, reżyserka nakręconego wcześniej doskonałego filmu "Moje córki krowy".
Fabułę „Planu B” można porównać z koncepcją „Ataku paniki”, to znaczy na film składa się wiele historii pojedynczych osób, które ewoluują w ciekawy, a czasem zaskakujący sposób. Jest jeszcze kilka ważnych elementów, które łączą filmy, ale najlepiej doświadczyć tego w kinie. Obrazy dzieli jednak zasadnicza sprawa – o ile panika atakuje szybko, dynamicznie i dotyczy przeważnie mniej skrajnych doświadczeń niż dajmy na to śmierć bliskiego, o tyle w „Planie B” emocje są często głębsze, poważniejsze, ale ich doświadczanie jest rozłożone w czasie. Mimo całego tonażu przeżyć w filmie jest sporo komicznych sytuacji, tak dla równowagi. Jak w życiu. I tyle o fabule.
Bez dobrych kreacji aktorskich nie byłoby wiarygodnych historii. Tym samym przypowieści składające się na obraz mają charakter głównie dzięki kreatywnym aktorom: Małgorzacie Gorol, Kindze Preis, Marcinowi Dorocińskiemu, Edycie Olszówce i Agnieszce Żulewskiej.
Pierwszy raz w życiu oglądałem w kinie film w towarzystwie odtwórczyni jednej z głównych ról. Kinga Preis siedziała na widowni razem ze swoją najbliższą rodziną. Pomyślałem, że to szczyt odwagi, nawet dla zawodowego i wybitnego aktora, uczestniczyć w takim pokazie. Siedziała kilka rzędów przede mną i co jakiś czas na nią zerkałem, bo wydawało mi się, że będzie się rozglądać i patrzeć na reakcję ludzi. Nic podobnego. Artystka oglądała film podobnie jak inni widzowie, w żaden sposób nie skupiała uwagi na sobie. Nawet w momentach, kiedy zachowywała się nieobliczalnie na ekranie.
Po projekcji „Planu B” rozpoczęła się rozmowa z Kingą Preis, która odpowiadała głównie na pytania związane z filmem, ale wiele wątków dotyczyło także ważnych obrazów z jej dorobku. Mówiła o współpracy z wymagającym Jerzym Jarockim, zdeterminowaną Agnieszką Holland, zamerykanizowanym Jerzym Skolimowskim, intymnym Wojciechem Smarzowskim i energetyczną Kingą Dębską. Sala reagowała salwami śmiechu na puenty wielu anegdot i uważnie słuchała konkluzji dotyczących kondycji polskiego kina. Na przykład takiej, że w polskiej kinematografii robi się albo dobre pieniądze, albo dobre filmy. Rzadko te rzeczy idą w parze.