Gdyby zapytać dziś o centralną postać w historii polskiego jazzu, nawet osoby mniej zorientowane, to w większości przypadków padłoby jedno nazwisko. Część osób powie Możdżer… Ale i tu jest ziarno prawdy, bo bez prekursora polskiego jazzu nowoczesnego trudno sobie wyobrazić aurę tak sprzyjającą naszym aktualnym topowym mistrzom, zwłaszcza czarno-białej klawiatury, a przede wszystkim ich globalną karierę. Oni mają tego świadomość, dlatego wielokrotnie złożyli i będą składali hołd dla swojego koryfeusza. Najczęściej w postaci własnych interpretacji jego najważniejszych utworów - taki jest jazz.
"Kumpel. O Komedzie, Zośce i innych " | Tomasz Lach | 2017
Słowo Komeda było przez wiele lat synonimem polskiego jazzu. W zasadzie już od pierwszych festiwali jazzowych w Sopocie było wiadomo kto jest centralną postacią rodzimej muzyki improwizowanej, zarówno w wymiarze kompozytorskim, a z czasem w zakresie jej funkcji – koncertowej, wydawniczej, a zwłaszcza filmowej. O Krzysztofie Trzcińskim, dyplomowanym laryngologu, który przybrał swoją ksywę z lat młodzieńczych na rozpoznawalny pod każdą szerokością geograficzną pseudonim artystyczny, napisano już bardzo dużo. I co najmniej tyle samo nowych opracowań powstanie licząc od dziś. Jednak najbardziej wiarygodne, intymne, słowem prawdziwe są relacje jego bliskich i przyjaciół. Głównie dlatego, że mają charakter autobiograficzny – żadna inna dziedzina literatury nie jest bardziej szczera i wiarygodna.
Oczywiście zawsze znajdą się "odkrywcy", którzy na potrzeby pompowania słupków sprzedaży wydawnictw będą grzebać, drążyć i odnajdywać jedną jedyną "prawdę" po 50 latach. Tania sensacja zawsze ma się dobrze, ale niewiele zmieni już w najważniejszych rysach ikony polskiego jazzu oraz w świadomości jego prawdziwych fanów.
Countess of Polish Jazz
Zofia Komedowa-Trzcińska, jedna z głównych animatorek powojennego życia jazzowego w Polsce oraz prywatnie żona kompozytora, po wielu latach od tragicznych wydarzeń z 1969 roku zdobyła się na spisanie wspomnień w książce „Komeda, Zośka i inni” wydanej w 1996 r. To zbiór faktów, nazwisk, wydarzeń, anegdot, który ze względu na mnogość informacji o jazzie i jego twórcach można potraktować jako taki polski odpowiednik autobiografii Milesa Davisa. Oczywiście z tą różnicą, że autorka nie była muzykiem, jednak w istotnym stopniu współtworzyła polską szkołę jazzu. Porównanie z Milesem przywodzi mi na myśl jeszcze jeden fakt. Otóż Krzysztof Komeda napisał ważną publikację merytoryczną poświęconą muzyce filmowej, a zwłaszcza roli motywu przewodniego w tej dziedzinie. Wiodącym przykładem leitmotivu w artykule była ścieżka dźwiękowa do filmu „Windą na szafot”.
Mamy zatem kilka biograficznych portretów kompozytora spisanych przez jego najbliższych. Oprócz Zofii Komedowej – Trzcińskiej swoje wspomnienia zbeletryzował także jej syn Tomasz Lach - pasierb Krzysztofa Komedy. Obydwie książki są wobec siebie komplementarne, dlatego pisząc o drugiej nie sposób pominąć pierwszej, co przeoczyło kilku domorosłych recenzentów. W chronologicznie pierwszej autorka wiele miejsca poświęciła własnej biografii – dzieciństwu w sielankowej i arystokratycznej przedwojennej rzeczywistości, młodości okaleczonej przez wojnę, aż do wieku dojrzałego, wypełnionego równocześnie gorzkimi i słodkimi doświadczeniami. Najwięcej miejsca w książce autorka poświęca wieloletniej i wyjątkowej relacji z Krzysztofem Komedą. Artysta jest partnerem i mężem, ale w równym stopniu muzykiem i kompozytorem. Pani Zofia – muza i motor jego wszelkich działań - opisuje wiele wątków z ich trudnych początków, zwłaszcza w Krakowie, kiedy czasami brakowało na chleb. Jednak jest to systematyczna droga na szczyt, skrajnie trudna, ale dobrze zorganizowana i konsekwentnie realizowana. Treść wypełniają daty, miejsca, nazwiska, a więc siłą rzeczy dominuje chronologia i faktografia.
Tomasz Sawyer
"Kumpel. O Komedzie, Zośce i innych" to zbeletryzowane wspomnienia Tomasza Lacha. Pasierb kompozytora od dzieciństwa pasjonował się rysunkiem, a z czasem także fotografią. Z tymi dziedzinami połączył swoją dojrzałą drogę zawodową. Ten artykuł przeplatany jest fotografiami jego autorstwa. Pan Tomasz jest bardzo wnikliwym i czujnym obserwatorem otaczającego go świata. Gorąco zachęcam do odwiedzenia galerii zdjęć jego autorstwa na FB.
Główne cezury czasowe w książce wyznacza początek i koniec relacji autora z kompozytorem. Od strony strukturalnej to zbiór wielu mikrorozdziałów, które są ułożone chronologicznie, ale często pozbawione konkretnego zakotwiczenia w czasie, w jakichś konkretnych datach, a momentami także w przestrzeni. Nie pada zbyt wiele nazwisk, a nazw i pojęć najbardziej kojarzonych z Komedą, czyli kompozycji, albumów muzycznych, koncertów, festiwali czy filmów, ze świecą szukać. Można co nieco wyłapać z kontekstu, kiedy autor wspomina o spotkaniu Komedy z Polańskim i Catherine Deneuve w Londynie czy wspólnych podróżach do Paryża, Amsterdamu, Pragi lub Los Angeles.
Książka to głównie świadectwo dziecka i młodego człowieka, który skupia się na odczuciach, emocjach, pierwszych doświadczeniach, a zwłaszcza relacjach z bliskimi i dalszymi osobami. Ale w dzieciństwie i wczesnej młodości faktografia nie jest dla większości z nas kluczowa. Ten zabieg powoduje, że skupiamy się właśnie na rzeczach najistotniejszych z punktu widzenia młodego człowieka, na elementach, jakie go kształtują.
Na pewno wiele osób zaskoczy fakt, że autor tak dobrze pamięta zdarzenia, a zwłaszcza treść, a w zasadzie sens rozmów sprzed pięćdziesięciu z górą lat. Jednak wiele obrazów, słów, a nawet całych dialogów pozostaje w nas z czasu pierwszych odkryć. Często powtarzam sobie moją autorską sentencję: „najpiękniejsza jest dziewiczość zmysłów” – czyli sytuacja, kiedy doświadczamy czegoś po raz pierwszy. A jak pisała pewna nobliwa noblistka nic dwa razy się nie zdarza. Dlatego te pierwsze rozmowy, reakcje, gesty, przedmioty, zapachy, kolory, kształty czy w końcu relacje najlepiej zapadają w pamięć.
Komeda jest w tej książce przede wszystkim przyjacielem, powiernikiem, towarzyszem zabaw, także tych nie do końca przemyślanych. Z drugiej strony jawi się jako człowiek skryty, czasem wstydliwy i nieufny. Mnie najbardziej zaskoczyło zamiłowanie kompozytora do prędkości, które przejawiało się w szybkiej i ryzykownej jeździe na nartach, czasami rowerze, a przede wszystkim sportowymi autami, których był wielkim fanem i w ostatnich latach życia bardzo szczęśliwym posiadaczem.
Magna mater
Książka jest miejscami bardzo intymnym obrazem relacji trójki głównych bohaterów. Autor otwarcie pisze o skomplikowanej naturze swojej mamy – kobiety zdeterminowanej, krytycznej i dominującej. „Szef, despotka i awanturnica, a nawet krwiopijca czy też wredna baba. Rzeczywiście taka była, a raczej bywała, zarówno w pracy, jak i w domu. Ale swoje słabości miała.” Jednak bez tych cech trudno byłoby jej sprawnie organizować przez wiele lat polskie życie jazzowe, a przede wszystkim konsekwentnie zarządzać karierą swojego ukochanego Krzysia. Trochę przypominało to relację matki, która dobrze wie co jest najlepsze dla jej dziecka, z synem, który dzięki swojej przewodniczce i muzie może beztrosko malować wspaniałe pastelowe dźwięki na płótnie ograniczonym jedynie przez jego wyobraźnię. Dlatego tytuł tego artykułu odnosi się nie tylko do małego Tomka, ale także do dojrzałego Krzysia. Freud mógłby tutaj znacząco przytaknąć swojej globalnej publiczności.
Pastelowa opowieść
Język autora jest beletrystyczny, plastyczny, słowem daleki od suchej formy wielu faktograficznych autobiografii. Można powiedzieć, że jest pastelowy. Co to znaczy? Nawet jeżeli czytamy o skomplikowanych losach trójki bohaterów, dajmy na to życiu w równie obskurnych, co malutkich mieszkankach, czy bardzo niebezpiecznych przygodach głównego bohatera, a takim jest na pewno zabawa z ładunkami wybuchowymi z tragicznym finałem, to są one opisane z jowialnym dystansem dojrzałego człowieka, który z pobłażaniem patrzy na swoje dziecięce i młodzieńcze lata. Jedyny wyjątek stanowią rozdziały opisujące tragiczne i całkowicie niezrozumiałe odejście Krzysztofa Komedy. Wówczas wrażliwy czytelnik współodczuwa ból całej sytuacji. Pogłębia ją fakt, że w ciągu kilku miesięcy po śmierci kompozytora odszedł bliski mu Marek Hłasko, a także zostali bestialsko zamordowani przyjaciele, bliscy jego najważniejszego filmowego mentora, czyli Romana Polańskiego.
A wracając do najnowszych sensacyjnych publikacji związanych ze śmiercią Komedy, to czy ten "ostatni żyjący świadek" może dziś powiedzieć więcej niż Marek Hłasko tuż przed śmiercią? Szczerze wątpię.
Wspólny mianownik wspomnień
Dla mnie lektura tej książki była także nieco osobistym przeżyciem. W momencie kiedy czytałem o wspólnych nartach Komedy i małego Tomka sam szusowałem po stokach ze swoim sześcioletnim synem. Podczas ubiegłorocznych wakacji odwiedziliśmy słynnego Rekina – jacht z filmu „Nóż w wodzie” – ukrytego gdzieś głęboko przed ludźmi. Jak się okazało wiele czasu spędzili na nim główni bohaterowie książki. Kiedy autor opisywał polowanie na rybę w wodach obok Splitu, to wracałem pamięcią do wielu godzin spędzonych z moim trzyletnim wówczas synkiem w pałacu Dioklecjana. Takich magicznych dla czytelnika zbiegów okoliczności było jeszcze kilka. Fajnie mieć wspólny mianownik dla wspomnień.
Kwiecień 2019
Kwiecień to najważniejszy miesiąc w biografii Krzysztofa Komedy, bo 27 kwietnia 1931 roku się urodził, a 23 kwietnia 1969 roku zmarł. Właśnie obchodzimy rocznice tych wydarzeń. Przeżył zaledwie 38 lat - odszedł w podobnym wieku jak Fryderyk Chopin. Warto pamiętać o tych kwietniowych dniach w przyszłym roku, podczas 50. rocznic tych wydarzeń, kiedy osoby centralnie zarządzające aktualnie polską kulturą będą nadal pławić się w ultrapropagandowym pomnikowaniu przereklamowanych wątków historii naszego kraju. Szkoda dalszych słów…