W końcu mogłem wysłuchać swoistego muzycznego podziękowania złożonego Komedzie przez kwintet Wojtka Mazolewskiego. Symbolicznym momentem w hołdowaniu jest również album formacji EABS „Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)”. Komeda, gdyby żył, byłby pewnie bardzo szczęśliwy z tak wielu różnorodnych muzycznych form uznania.
Przy okazji recenzji książki „Kumpel”, autorstwa Tomasza Lacha, pasierba Krzysztofa Komedy, napisałem tak: „bez prekursora polskiego jazzu nowoczesnego trudno sobie wyobrazić aurę tak sprzyjającą naszym aktualnym topowym mistrzom, zwłaszcza czarno-białej klawiatury, a przede wszystkim ich globalną karierę. Oni mają tego świadomość, dlatego wielokrotnie złożyli i będą składali hołd swojemu koryfeuszowi. Najczęściej w postaci własnych interpretacji jego najważniejszych utworów - taki jest jazz.”
Na całe szczęście nie musiałem długo czekać na wysłuchanie swoistego muzycznego podziękowania złożonego Komedzie przez kwintet Wojtka Mazolewskiego. Na przestrzeni dziesięcioleci było tych hołdów wiele. Warto nadmienić, że nieodżałowany Tomasz Stańko nagrał kilka płyt poświęconych swojemu pierwszemu liderowi - „Music for K” oraz „Litania: The Music of Krzysztof Komeda”. Symbolicznym momentem w tym nieustającym i wzniosłym hołdowaniu jest również album formacji EABS „Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)”, ale o tym za chwilę. Na pewno przyszły rok będzie pod tym względem ważny, bo będziemy obchodzić 50. rocznicę śmierci kompozytora.
O Komedzie miałem okazję porozmawiać z Wojtkiem sporo wcześniej, przy okazji graficznego pastiszu okładki pomnikowego „Astigmatic”, na której angielska wytwórnia umieściła profil basisty zamiast profilu Komedy. Dla kilku domorosłych krytyków i obrońców świętości jazzu było to istne bluźnierstwo. Jednak po chwili okazało się, że Wojtek nie miał na to wpływu, zadecydowali o tym angielscy dystrybutorzy. Ale jeżeli nawet byłaby to jego koncepcja, to na pewno stanowiłaby wyraz wielkiego uznania, czci, podziwu, a przede wszystkim przywiązania do twórczości pianisty, najkrócej mówiąc taki pastisz byłby symbolicznym jazzowym wehikułem czasu.
Pomysły na „własnego” Komedę kiełkowały latami. Ostatecznie idea była taka, żeby każdy z muzyków kwintetu przyniósł swój ulubiony utwór Komedy. Na setlistę koncertu składały się następujące utwory, a tym samym tematy filmowe: „Gdy spadają anioły”, „II (Dwójka rzymska)”, „Dwóch ludzi z szafą”, „Astigmatic”, „Ja nie chcę spać”, „Crazy Girl”, „Memory of Bach”, „Bariera”, a na finał „Dziecko Rosemary” oraz temat wykonywany z Arturem Rojkiem podczas festiwalu „3 Dźwięki Komedy”.
Utwory są jakby oczywiste, no może poza „Barierą”, a także wczesnymi kompozycjami mistrza, które są rzadko grane, czyli „Memory of Bach” i „II (Dwójka rzymska)”. Oczywiste mogły się wydawać także grane tematy, które były jednak wykonywane raczej w nieoczywisty, a właśnie w charakterystyczny dla kwintetu sposób. Nowością, zwłaszcza w kontekście klasycznego repertuaru kompozytora, były improwizacje, które miały niemal wyłącznie nowoczesny sound. Czasami brzmienia robiły się mocno elektroniczne, a podbijały je jeszcze pulsujące dźwięki basu i perkusji. Tak było na pewno w nowej interpretacji „Astigmatic”. Ale większość z tych znanych niemal na pamięć utworów Komedy nabrało poprzez specyficzne brzmienie i manierę kwintetu, zgranego jak rzadko który, nujazzowego charakteru. Nie jest to na pewno hip-hopowy kierunek formacji EABS, który namieszał trochę w usystematyzowanym życiu polskiego jazzu. Podczas koncertu na szczęście nikt nie śpiewał… Choć w sumie gdyby Joanna Duda zaintonowała kilka pierwszych linijek kołysanki „Rosmary’s Baby”, to jej dredy zostałyby na zapewne na swoim miejscu… Piję tu do tego, że w oryginale temat nuciła Mia Farrow :)
No właśnie, czy jest bardziej liryczna ballada w rodzimym jazzie, czy jest piękniejsza miniatura muzyczna? Za każdym razem kiedy słucham tych wszystkich interpretacji kołysanki, mam przekonanie, że chyba nie. Chociaż jest jeszcze jeden utwór Komedy, który niezwykle cenię i mógłby się znaleźć na tym koncercie, a najlepiej na płycie, na którą czekają tysiące ludzi. „Po katastrofie” łączy chyba najważniejsze elementy twórczości kompozytora – zamiłowanie do klasyki, słowiańską lirykę i hard bop. I to już w pierwszej minucie utworu… Geniusz.
Wracając do tematu nowej płyty kwintetu Wojtka Mazolewskiego. Dokładnie rok temu rozmawiałem z nim przed tuż przed poprzednim koncertem formacji we Wrocławskim klubie Vertigo. Mówił wówczas o najbliższych planach, czyli wsparciu muzycznym WOŚP, a także o wydaniu dwóch płyt „Pink Freud” i WMQ w nowym, czyli 2018 roku. Póki co nadal czekamy... Podczas koncertu jeden z wiernych, jak mniemam, fanów krzyknął: Kiedy płyta? Wojtek odpowiedział całkiem szczerze, że powstałoby już kilka płyt, ale repertuar kwintetu tak ewoluuje, zmienia się, że uchwycenie go w danym momencie nie jest łatwe. Najważniejsze dla muzyków jest granie koncertów, tworzenie muzyki tu i teraz – taka jest istota jazzu. Wybaczam.