Rozmawiamy z Glenem Ballardem, amerykańskim producentem muzycznym, autorem tekstów piosenek, sześciokrotnym zdobywcą Grammy („Bad” Michaela Jacksona czy „Jagged Little Pill” Alanis Morissette) i współtwórcą muzyki do nowego serialu Damiena Chazelle’a "The Eddy" z Joanną Kulig. Produkcja od 8 maja na Netfliksie.
Marcin Radomski:Akcja ośmioodcinkowego serialu toczy się w wielokulturowych
dzielnicach współczesnego Paryża. Czy Ty dobrze znasz stolicę Francji? Glen Ballard: Mieszkam tu od dwudziestu pięciu lat. Urodziłem się w Ameryce, ale moje serce jest dziś w Paryżu. To miasto jest tyglem wielokulturowym, czuję się w nim bardzo dobrze. Od końca I wojny światowej, kiedy wielu afroamerykańskich żołnierzy osiedliło się w Paryżu - a jeszcze inni zostawili po sobie swoją muzykę - miasto stało się swego rodzaju światową stolicą jazzu, a kluby wciąż zapełniały się publicznością. Wyobrażam sobie scenę z lat 50., w której Audrey Hepburn tańczy jak w musicalu „Zabawna buzia”. Nazwa klubu „The Eddy” pochodzi od jednego z takich miejsc, znajdującego się blisko Wieży Eiffla. W serialu ulokowany jest dalej od centrum. Główny bohater serialu Elliot grany przez André Hollanda niegdyś był cenionym
nowojorskim pianistą jazzowym, dziś jest współwłaścicielem tego klubu
muzycznego.
On występuje także w roli managera kapeli prowadzonej przez Maję. Gra ją pochodząca z
twojego kraju Joanna Kulig. Najważniejszy jest jednak zespół, w którego skład wchodzą
prawdziwi muzycy - Randy Kerber, Ludovic Louis, Lada Obradovic, Jowee Omicil i Damian
Nueva Cortes.
Cała muzyka skomponowana do serialu zagrana jest na żywo.
To fenomen, jeśli chodzi o serial telewizyjny. Muzycy zagrali na żywo nowoczesny jazz.
Słuchając kameralnego, subtelnego i nostalgicznego brzmienia tego rodzaju muzyki,
widzowie poczują tęsknotą za przeżyciem romantycznej przygody. Jazz, niegdyś
uznawany za skomplikowany, dzisiaj skłania się ku prostym formom, melodii i nastrojowi,
jednocześnie potrafi być zaskakujący i uniwersalny. Jazz nadal uważany jest za hermetyczny gatunek muzyczny. W XXI wieku trudno znaleźć dla niego publiczność. Aby być profesjonalnym jazzmanem,
trzeba studiować kilka dobrych lat, później przejść praktyczną szkołę pod okiem
profesjonalistów. To nie jest muzyka stadionowa, ale klubowa dla wąskiej, ale spragnionej
grupy odbiorców. Nie usłyszysz jej w popularnym radiu, to muzyka buntowników. Nimi są główni bohaterowie - młodzi ludzie.
Tak, opowiadamy historię miłosną nierozerwalnie związaną z rytmem miasta. Bohaterowie wyrażają się językiem muzyki. Historia skonstruowana jest niemal jak libretto. Występy na scenie wyznaczają kierunek serialu - aktorzy i prawdziwi muzycy jazzowi stworzyli niezwykle zgrany zespół. Klub staje się dla nich drugim domem.
Za reżyserię pierwszych dwóch odcinków odpowiada Damien Chazelle („La La
Land”), pozostałe tworzą: laureat Emmy Alan Poul, Houda Benyamina i Laïla
Marrakchi. Czy zrozumieli od razu Twój koncept?
Zacząłem pracować z Damienem. Obejrzałem jego „Whiplash” i „La La Land”. Byłem
zachwycony. Podobała mi się ścieżka dźwiękowa autorstwa znakomitego kompozytora
Justina Hurwitza. Chazelle dorastał w Paryżu i New Jersey. Zanim zajął się filmem, był
nagradzanym jazzowym perkusistą, grywającym w salach koncertowych czy klubach, ale i
na ulicach miasta. Idealnie pasował do mojego pomysłu. Od początku wiedzieliśmy, że
„The Eddy” to historia o zmaganiach się z problemami dnia codziennego. W drugiej
kolejności rozpatrywaliśmy warstwę muzyczną i ich zaangażowanie w jazz. A jeśli chodzi o
pozostałych reżyserów, to równie szybko znalazłem z nimi wspólny język.
Czy inspirowaliście się amerykańskim serialem „Treme”? Pierwsze odcinki
wyreżyserowała Agnieszka Holland.
Nie, ale znam ten serial. Opowiada o kolebce jazzu i jednej z najstarszych dzielnic
Nowego Orleanu po zniszczeniu przez huragan Katrina. To wspólne dzieło Erica Ellisa
Overmyera i Davida Simona, autora świetnego „Prawa ulicy”. Wracając do muzyki. Jakich artystów najbardziej cenisz? Jestem wielkim fanem Prince'a. Wszystkie jego płyty są cholernie dobre, moją ulubioną jest „Raspberry Beret”. Najbardziej inspirujący jest jednak David Bowie. Słucham często ostatniej wydanej za jego życia płyty „Blackstar” nagranej z zespołem jazzowym. To
przeżycie transcendentalne, a teledysk, który nakręcił na dwa dni przed śmiercią daje
przekonanie, że był artystą do ostatniego tchu. Nigdy nie narzekał, nie szukał współczucia.
Zamiast tego wykorzystał całą swoją energię, by stworzyć dzieło sztuki. A jaką energię chcecie przekazać widzom, oferując „The Eddy”? Interesują mnie widzowie, który nie znają jazzu. Czy są w stanie odkryć go dla siebie?
Wydaje mi się, że po dwóch odcinkach wciągną się w nasz serial.
***
„The Eddy” to serial wyreżyserowany m.in. przez Damiena Chazelle’a, twórcę „Whiplash” i „La La Landu”. Akcja opowieści dzieje się w wielokulturowym Paryżu. Właściciel klubu (André Holland) gromadzi wokół siebie utalentowanych muzyków, wśród nich oczywiście Joannę Kulig, którą pamiętamy ze śpiewającej roli w „Zimnej wojnie” Pawła Pawlikowskiego. Tym razem polska aktorka znów pokazuje swoje możliwości wokalne.