- Podczas pracy nad filmem jak mantrę powtarzałem zdanie: nie robimy filmu o osobie karłowatej. Robimy film o kobiecie. Myślę, że ten fakt sprawił, że udało się uzyskać ową subtelność - mówi Tadeusz Łysiak, reżyser "Sukienki". Premiera krótkometrażowego filmu zrealizowanego w Warszawskiej Szkole Filmowej odbędzie się w Konkursie Polskim na 60. Krakowskim Festiwalu Filmowym.
Marcin Radomski: „Sukienka” to historia Julii pracującej w przydrożnym motelu, której życie zmienia się, gdy poznaje przystojnego kierowcę ciężarówki. Jaki był punkt wyjścia do tej opowieści?
Tadeusz Łysiak: Przede wszystkim chciałem opowiedzieć o pewnych uniwersalnych pragnieniach, które drzemią w każdym z nas: miłości, fizyczności, oparcia w drugiej osobie. Każdy z nas czuł się kiedyś samotny. Ponieważ bohaterka tej opowieści jest fizycznie odmienna od otaczającego ją społeczeństwa, jest również doskonałym nośnikiem tych uczuć i każdy może się z nią utożsamić, niezależnie od płci, wyznania, wyglądu czy miejsca, w którym się urodził. Julia jest odrzucona przez ludzi, osamotniona, napiętnowana, nigdy nie doświadczyła prawdziwego szczęścia. Punkt widzenia tej kobiety był punktem widzenia, w którym najlepiej dostrzegłem samego siebie. Czasami filmy tworzy się po to, by dać widzom nadzieję, radość, podnieść ich na duchu, a czasami po to, by pokazać, że życie wcale nie jest usłane różami, i zdarzają się w nim rzeczy podłe. W "Sukience" zdarzenia podłe mieszają się z radosnymi, można więc powiedzieć, że punktem wyjścia dla tej opowieści była chęć pokazania ważnego aspektu życia: braku. Pustki. Bo tylko dookoła niej można tworzyć obwarowania jasności. Główną bohaterką filmu jest kobieta. Jak udało Ci się zbudować subtelny portret samotnej Julii?
Myślę, że głos mężczyzny opowiadającego o kobiecości jest nam w dzisiejszych czasach potrzebny bardziej niż kiedykolwiek. Chciałbym, żebyśmy zawsze i wszędzie widzieli w sobie przede wszystkim ludzi. Nie obchodzą mnie bariery, różnice, kształt naszych twarzy czy sposób w jaki się ubieramy. W każdym z nas tkwi ta sama, ludzka wrażliwość i każdy pragnie kochać i być kochanym. Stworzenie filmu kobiecego, traktującego o kobiecie było dla mnie prawdziwą podróżą wgłąb samego siebie. Szczególnie dzisiaj ważne jest to, by umieć dostrzegać tę nić, która nas łączy. Razem z operatorem staraliśmy się więc, by kamera "nie oceniała" bohaterki. Zbliżyliśmy się do niej, nie odstępowaliśmy na krok, nie szukaliśmy ustawień, które w nachalny sposób przedstawiałyby fizyczną odmienność Julii. Podczas pracy nad filmem jak mantrę powtarzałem zdanie: "nie robimy filmu o osobie karłowatej. Robimy film o kobiecie". Myślę, że ten fakt sprawił, że udało się uzyskać ową "subtelność". W żadnym momencie tej opowieści nie ocenialiśmy naszej bohaterki. Być może właśnie dlatego, że nie chcemy by robili to ludzie.
Jakie są jej potrzeby?
Jej potrzeby nie różnią się niczym od potrzeb, jakie ma każdy z nas. Nie wierzę, że istnieje na Ziemi człowiek, który nie pragnąłby być kochanym. Nawet jeśli tłumi w sobie to pragnienie. Powtórzę za Dantem: "Fantazji wzniosłej tu zabrakło lotu, lecz mej woli i mych pragnień gońce, w ruch już wprawiła, na kształt kół obrotu, Miłość, co gwiazdy porusza i słońce." To jeden z moich ulubionych cytatów. Miłość poruszająca gwiazdy i słońce - myślę, że to jest największa potrzeba naszej bohaterki.
Główną kreacją aktorską niezwykle zagrała Anna Dzieduszycka. Jak ją znalazłeś?
Z Anią pracowaliśmy kiedyś przy jednej z pierwszorocznych etiud w Warszawskiej Szkole Filmowej. Miałem ją więc w głowie, gdy pisałem scenariusz "Sukienki". Nie byłem pewien czy się zgodzi, ale pierwsze spotkanie wyjaśniło wszystko. Okazała się bezpośrednią, wesołą, wspaniałą osobą. Wiedziałem, że to jest strzał w dziesiątkę. Zgodziła się i stworzyła niesamowitą, pełną energii kreację, o której nawet nie marzyłem. Mnóstwo rzeczy, które dostrzegłem w Ani przełożyło się na to, jak później sportretowaliśmy Julię. To małe rzeczy, drobnostki, które wykreowały tę postać. „Sukienka” dotyka tematów odmienności fizycznej, marzeń o bliskości z drugim człowiekiem. Czy dla Ciebie to film o miłości, seksualności czy akceptacji siebie?
Myślę, że o wszystkim po trochu. Miłość to przecież także seksualność, a seksualność jest bardzo związana z akceptacją samego siebie. Niestety problem polega na tym, że żyjemy w świecie, w którym piękno oznacza tylko i wyłącznie fizyczność przedstawioną na okładkach czasopism, reklamach czy instagramie. Mało kto zwraca już uwagę na piękno wewnętrzne. Na serce. Być może jest to jeden z powodów, dla których ciągle musimy walczyć o równość, szlachetność i miłość. To już Twój kolejny film, wcześniej wyreżyserowałeś „Techno”, który mówi o ukrytych pragnieniach? Co jest interesującego w tym temacie?
Wydaje mi się, że najciekawsze są te zakamarki umysłu, których nie przedstawiamy całemu światu. To, co chowamy w ukryciu. To, co nas boli, kiedy leżymy w ciemności. Żaden album nigdy mną tak nie poruszył jak "The Wall" Pink Floydów. Opowieść o człowieku, który chcąc stłumić ból i smutek, buduje wokół siebie mur fałszywego szczęścia, jest dla mnie niezwykle przejmująca. Może to trochę zbyt psychoanalityczne, ale wydaje mi się, że pragnienia, które z jakichś powodów staramy się w sobie zagłuszyć, są najsilniejszymi pragnieniami jakie mamy. A jak ważna jest wyobraźnia w pracy reżysera?
To chyba podstawowe narzędzie pracy reżysera. Jeszcze przed rozpoczęciem produkcji trzeba sobie puścić ten film setki razy w głowie. Ujęcie po ujęciu. Zobaczyć niuanse. Czasami wystarczy pozwolić swojej wyobraźni popłynąć; często sama znajdzie dla nas rozwiązania, których byśmy się nie spodziewali. Do tego dochodzi ciężka praca i przede wszystkim: rozmowa. Żadnego filmu nie da się zrobić samemu (wyjątki tylko potwierdzają regułę). Mam to szczęście, że przyszło mi pracować ze wspaniałą ekipą. Wszyscy byli zaangażowani w ten projekt od początku do końca. Dawali z siebie wszystko. Wiedzieliśmy, że robimy coś ważnego, że mówimy o czymś istotnym. Ekipa składała się z osób, które poznałeś w Warszawskiej Szkole Filmowej. Co dały Ci studia?
Kiedy zaczynałem studia nie spodziewałem się ile się na nich nauczę. To jest niesamowite - spojrzeć na swój rozwój na przestrzeni tych paru lat, zobaczyć wszystkie miejsca, w których się potknęło, i wszystkie, w których odniosło się jakiś sukces. Studia w WSF to przede wszystkim wspaniali ludzie, wykładowcy i studenci, i atmosfera, której nie da się odtworzyć.
Opowiedz o swoich ulubionych tytułach, gatunkach filmowych?
Mógłbym wymieniać wielu twórców i filmów, ale gdybym miał pojechać na bezludna wyspę z filmami tylko jednego reżysera, to z całą pewnością byłby to Stanley Kubrick. Nie zrobił ani jednego złego filmu. Przeciwnie, wszystkie były absolutnymi arcydziełami i dotykały mrocznej, tajemniczej strony ludzkiej psychiki. To dzieła doskonałe, pozbawione wad, zagłębiające się w niuanse, dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Gdyby jednak pozwolono mi wziąć ze sobą na tę nieszczęsną wyspę jeszcze paru twórców, to wziąłbym filmy Davida Lyncha, Francisa Forda Coppoli, Michaela Hanekego, Beli Tarra, Gaspara Noego i Davida Finchera. To dosyć mroczna mieszanka, jak się teraz nad tym zastanowić. Jakie są Twoje zawodowe marzenia?
I'd like to thank the Academy... Żartuję. Chciałbym stworzyć swój debiut pełnometrażowy, tak samo atrakcyjne wydaje się stworzenie dobrego, mocnego serialu. To cele, które stawiam sobie na najbliższą przyszłość. Krakowski Festiwal Filmowy jest jedną z najstarszych imprez na świecie poświęconych filmom dokumentalnym, animowanym oraz krótkim fabułom. Ze względu na panującą epidemię koronawirusa tegoroczna edycja odbędzie się w formie online w dniach 31.05. – 7.06.