Mam mieszane uczucia po wprowadzeniu przez Sejm świadczenia 500 zł miesięcznie na każde dziecko od drugiego poczynając oraz na pierwsze w rodzinach o niskich dochodach. Z jednej strony, dobrze, że polityka rodzinna stworzona przez Platformę Obywatelską i PSL (ulgi podatkowe na dzieci, roczne płatne urlopy rodzicielskie, rozwój opieki przedszkolnej i żłobków, bezpłatne podręczniki, Karta Dużej Rodziny, dofinansowanie zatrudniania niań) jest uzupełniana o świadczenia pieniężne.
Z drugiej strony, źródło finansowania tego świadczenia pochodzi z jednorazowego dochodu ze sprzedaży częstotliwości telekomunikacyjnych i jednorazowej wpłaty NBP do budżetu oraz z podatków bankowego i sklepowego. W 2017 r. pierwsza pozycja odpada, wpłata z zysku NBP do budżetu, jeśli w ogóle się pojawi, to będzie dużo mniejsza, a podatki od banków i sklepów wystarczą co najwyżej na 1/3 programu. W konsekwencji od przyszłego roku świadczenie finansowane będzie przez wzrost deficytu i zadłużenia, skutkując wzrostem wydatków na obsługę długu, co ograniczy możliwości inwestycyjne kraju.
Bez nowych źródeł finansowania program 500 zł na dziecko od 2017 r. zamieni się w program 500 zł długu do spłacenia przez każde dziecko w przyszłości.
Nie udało mi się przebić z moją propozycją, żeby zacząć od wypłaty po 200 zł na każde dziecko i stopniowym podwyższać świadczenie do 500 zł, jeśli rządowi uda się zapewnić stabilność finansów publicznych, a w szczególności uszczelnić system podatkowy. Co więcej, proponowałem, żeby wypłaty były objęte normalnym podatkiem dochodowym, co oznaczałoby, że najbiedniejsi nie zapłaciliby nic albo bardzo mało, a najbogatsi 32% podatku. Byłoby to uczciwsze postawienie sprawy niż apelowanie do bogatych, żeby nie występowali o to świadczenie.
Usiłowałem jeszcze w ostatniej chwili przekonać Panią Minister do zamiany 500 zł dla wybranych pierwszych dzieci na 125 zł dla wszystkich pierwszych dzieci bez kryterium dochodowego. Takie rozwiązanie objęłoby wszystkie rodziny, w tym jedynaków, skasowałoby też problem antybodźców na rynku pracy wobec tych rodziców, którzy przekraczają próg dochodowy i tracą przez to całe świadczenie. Poza tym nie byłoby potrzebne zbieranie dokumentów o dochodach i ich sprawdzanie, co wymagać będzie rozbudowanej biurokracji. Pani Minister odrzuciła tę propozycję, gdyż według niej pierwsze dziecko i tak się urodzi, więc nie trzeba do tego zachęcać finansowo.
Nie udało mi się też powstrzymać kolegów z Platformy z propozycjami przebicia PiS programem 500 zł na każde dziecko, co kosztowałoby blisko dwa razy więcej niż obecny program. To prawda, że PiS w tekstach mówionych do szerokiej publiczności nieraz obiecywał 500 zł na każde dziecko, a teraz się z tego wycofał, ale dla kraju lepiej, żeby PiS swoich obietnic nie realizował. Aby udowodnić, że PiS rozmija się ze swoimi zapowiedziami nie trzeba zgłaszać najdalej idących obietnic pisowskich jako swoich własnych, przebijając dwukrotnie ostateczny produkt rządu. Mam nadzieję, że jeśli PiS ograniczy swe propozycje co do obniżania wieku emerytalnego, to PO nie zgłosi jako swoich wyborczych propozycji PiSu w tej sprawie.
Od 2017 r. czeka nas podnoszenie podatków, wzrost zadłużenia i spadek inwestycji, bo PiS rozsadzi budżet. Oprócz 500 zł na dziecko trzeba będzie podnieść kwotę wolną od podatku, co PiS obiecał, a Trybunał Konstytucyjny nakazał do marca 2017 r. Żadna taktyka nie usprawiedliwia populistycznej licytacji z PiS na obietnice.